Profesorowa (nie, już wcale nie doktorowa!) Zofia z Goldtów Szczupaczyńska zdaje się niemożebnie nudzić w swojej kamienicy „Pod Pawiem” przy ul. Świętego Jana w Krakowie. Owszem, może dysponować czasem wolnym służki Franciszki. Tak, udało się jej zakulisowo pokierować karierą męża, który w końcu uzyskał upragniony tytuł profesora na Uniwersytecie Jagiellońskim i idący za tym awans społeczny. Sporo czasu upływa jej również na utrzymywaniu kontaktów z socjetą i wymianie przysług, aby w razie potrzeby móc handlować towarzyskimi długami i manipulować plotką.
Niestety poza tym Zofia wybitnie się nudzi. Jej mąż potrafi zatracić się w preparowaniu salamander, a wieczorami oczekuje tylko świętego spokoju przy lekturze codziennej prasy. Szczupaczyńska to kobieta, która urodzona w mniej konserwatywnym mieście, może zaledwie kilkanaście lat później przełamywałaby stereotypowy podział płci, zdobyła wykształcenie, niewykluczone, że nawet kierowała jakimś zakładem.
Tego wszystkiego jej w XIX-wiecznym Krakowie jednak robić nie wypada, więc gdy w Domu Helclów, placówce opiekuńczej dla starszych mieszkańców miasta, ginie nagle jedna staruszka, Szczupaczyńska kieruje swe niespożyte pokłady energii na tory rozwiązywania tej zagadki. Bystry umysł i odwaga aby kwestionować najbardziej oczywiste tropy, połączone z wybitnymi zdolnościami manipulowania rozległymi krakowskimi kontaktami, powoli pozwalają jej dojść do sedna intrygi, która zatacza kręgi po całej Galicji.
Niestety miłośnikom kryminałów ,,Tajemnica Domu Helclów” może nie przypaść do gustu. Intryga i morderstwa schodzą na plan boczny, ustępując miejsca wybornym smaczkom z życia dość pretensjonalnej i hermetycznej krakowskiej elity, delikatnej satyrze na pobożność i zabobony oraz świetnym kreacjom, zarówno klas wyższych, jak i ich służących.
Uśmiech, który wywołują lekko ironiczne opisy krakowskiego skąpstwa, dylematów, wymogów społecznych, a w szczególności tego „co wypada”, sprawia że książkę czyta się błyskawicznie. Dzięki niej uświadamiamy sobie, że zaledwie 100 lat temu odległość od Małego Rynku do Teatru Słowackiego wypadało pokonać w powozie, że msza w Mariackim była wielkim pokazem taft, koronek i kapeluszy, a pogrzeby wielkich Polaków komentowano miesiącami w każdym najmniejszym szczególe.
Na co dzień nie myślimy o tym, że dla elit zamieszkujących ścisłe okolice Rynku wycieczka do Łobzowa (dziś kilka przystanków tramwajowych od centrum) była wielkim przedsięwzięciem, a dobrze urodzonym damom nie wypadało być zbyt często widywanymi na ulicy Długiej (500 m od Rynku) czy na Kleparzu (najbardziej centralny targ w Krakowie), gdzie mieszkał zwykły lud pracujący.
Zarówno dla konserera Krakowa, jak i przyjezdnego gościa będzie więc „Tajemnica Domu Helclów” smakowitym dopełnieniem historycznej spuścizny miasta, której świadectwo do dziś podziwiamy we wnętrzach kościołow czy na fasadach krakowskich kamienic. Tym razem czytelnik ma okazję przestąpić próg, zajrzeć za kotary, wgłąb krakowskich mieszkań, hotelików czy domów opieki i sprawdzić, czy życie w Krakowie było równie dostojne i wielkomiejskie, jak dziś nam się wydaje. Książka pozwala odtworzyć ten nieistniejący już obraz Krakowa i przeżyć w nim intrygujący czas, a nawet może posłużyć jako swoisty przewodnik – zarówno po zamkniętym w obrębie „Plantacyji” mieście, jak i momentami po całym Imperium Habsburskim. Polecamy!
Wydawnictwo Znak. ,,Tajemnica Domu Helclów”, Maryla Szymiczkowa (Jacek Dehnel, Piotr Tarczyński).