Wycieczka na Baranią Górę była dla nas zarówno ciekawą lekcją turystyczną, jak i przyrodniczą.
[dt_gap height=”10″ /] Mrrrrrrroźnie….[dt_gap height=”10″ /]
Turystyczną z tego względu, że na szczyt zaplanowaliśmy udać się w trakcie dość mocnych zimowych mrozów, które zaskoczyły nas w ostanich dniach naszego grudniowego wyjazdu na Żywiecczyznę. Mimo dość znacznego ochłodzenia,zdecydowaliśmy się trzymać planu i zmierzyć się z górą na zboczu której bierze swój początek, królowa polskich rzek – Wisła.
Choć początek wydawał się dość przyjemny, a podejście od strony Węgierskiej Górki (i bunkra Waligóra, o którym TU) wyrozumiałe dla strudzonych już poprzednimi wędrówkami wędrowców (Czupel, Skrzyczne), w wyższych partiach gór zimno dało się nam mocno we znaki. Szliśmy przed siebie, niestrudzenie stawiając czoła niskiej temperaturze i potęgujacym zimno silnym wiatrom.
Naszym największym sojusznikiem w walce z chłodem było świecące z bechmurnego nieba słońce, którego możliwosci grzewcze w końcówce grudnia okazały się jednak niezbyt imponujace.
Póki byliśmy w ruchu i po słonecznej stronie gór, taką pogodę dało się wytrzymać, jednak jakiekolwiek przystanki, a szczególnie na zacienionym zboczu, nie wchodziły w rachubę.
Trzeba było iść, jeść idąć i patrzeć również w marszu, bo paluszki natychmiast przymarzały do zimnego aparatu. Pobyt na szczycie, tradycyjnie największa przyjemność wycieczki, skrócony został do obejrzenia panoramy bliższych i dalszych pasm górskich, po czym czym prędzej trzeba było wrócić na szlak- byle się ruszać.
Dodatkowo schodząc z Baraniej Góry szlakiem do Kamesznicy, na chwilę zgubiliśmy drogę. Tak skupiliśmy się na pokonaniu lodowiska, które utworzyło się na trasie, że niechcący z niej zeszliśmy.
Niby Beskid Śląski to niewysokie góry, ale przy takich temperaturach i szybko kończącym się dniu każda zwłoka była nam bardzo nie na rękę. GPSy w komórce odmówiły współpracy, a i nikt nie przeciął nam drogi (hmmm, może dlatego, że nie byliśmy na szlaku?), pozostawało więc zaufać intuicji i kierować się możliwie w dół, gdzie w oddali było już widać pojedyńcze zabudowania Szczęśliwie po niedługiej chwili z ulgą zanotowaliśmy niewielki malunek na drzewie i już o wiele spokojniejsi, kontynuowaliśmy spacer, snując plany na nowy rok. Gdy dochodziliśmy do Kamesznicy, temperatura sięgała -15C, więc temepreatura odczuwalna w wyższych partiach gór musiała byc sporo niższa. W Kamesznicy liczyliśmy na zobaczenie pozostałości po kompleksie pałacowym Potockich, jednak to, co dostrzegliśmy przechodząc koło niegdysiejszego pałacowego parku nie zaintrygowało nas na tyle, by zacisnąć zęby na mrozie i poznawać historię okolicy. Czym prędzej dotarliśmy do Milówki i pociągiem wróciliśmy zregenrować siły w Żywcu, przy piwie w jednym z lokalnych mini-browarów. Z jednym termosem herbaty więcej czulibyśmy się lepiej na szlaku.
[dt_gap height=”10″ /]Człowiek i lasy[dt_gap height=”10″ /]
Niestety odbyliśmy też dość smutną lekcję ekologiczną. Po pierwsze smog – w miejscowościach u podnóża gór był przerażający. Dopiero wyjście powyżej kilkuset metrów dawało możliwość odetchnięcia pełną piersią. Z każdego wzniesienia widać było zasnute pyłem doliny i choć romantyczne myśli kazały brać je za mgłę, niestety najczęściej był to smog.
Samo zejście do wsi czy miasta było dużym szokiem- już na rogatkach czuć było, że powietrze się zmienia, a z kominów unosiły się dymy w 50 odcieniach szarości… Trochę szkoda, że atrakcyjne turystycznie rejony przykładają do tego problemu tak małą wagę.
Drugą lekcją odbyliśmy w górnych pasmach lasu, które momentami wyglądały jak z jakiegoś apokaliptycznego filmu. Suche, połamane konary, kikuty świerków i przeganiany przez wiatr chrust. To skutki niemądrego zarządzania lasami, za które płaci się do dziś. W II połowie XIX wieku, dzięki nowemu połączeniu kolejowemu do Wiednia, w tych okolicach zaczął rozkwitać przemysł, a nowoczesna huta przyczyniła się do szybkiego rozwoju okolicznych miejscowości.
Spowodowało to przekształcenia terenu związane z poszukiwaniem rud, między innymi dość inwazyjną dla środowiska metodą odkrywkową, lecz jeszcze mocniej wpłynęło na gospodarkę leśną. Na potrzeby przemysłu wycinano znaczące połacie lasu, aby potem obsadzić je szybko rosnącym świerkiem. W ten sposób naruszono tkankę lasu na wielu poziomach – poczynając od usunięcia pasm będących naturalną barierą dla wiatru, po przekształcenie różnorodnego lasu w monokulturę świerków.
W porę zauważono niekoszystny kierunek zmian i z pomocą leśników z Austrii i Niemiec próbowano zmienić gospodarkę leśną, jednak skutki tego postępowania odczuwalne są do dziś. Monokulturowa uprawa obcego, a przez co słabiej adaptującego się świerka, przyczyniła się do rozwoju grzybów i szkodników, a w konsekwencji osłabienia drzewostanu i konieczności jego wycinki.
Swoje trzy grosze dorzuciły też silne wiatry, szalejące na szczycie, których łatwym łupem padały osłabione drzewa. Aż trudno uwierzyć, że szczyt Baraniej Góry był kiedyś zalesiony.
Dziś sterczące kikuty drzew sprawiają wrażenie wielkiego leśnego cmentarzyska Od kilku lat nadleśnictwo podejmuje prężne działania, przywracając drzewa liściaste i starając się wzmocnić strukturę lasu. Daleko temu do katastrof ekologicznych, ale nawet taki widok dawał sporo do myślenia o wpływie człowieka na przyrodę i przekonał, że fraza „zrównoważony rozwój” nie powinna być jedynie czczym sloganem. Dzięki przemysłowi nastąpił znaczący postęp społeczny okolicy, jednak stało się to sporym kosztem ekologicznym. Cóż, pozostaje nam wrócić w okolicę za kilkanaście lat i sprawdzić postępy prac leśników!
[dt_gap height=”10″ /]DODATKOWE INFORMACJE:
- Na Baranią Górę można wejść zarówno od strony Węgierskiej Górki i Milówki, jak i od Wisły
- Przejście szlaku od Węgierskiej Górki do Kamesznicy zajęło nam w tych warunkach około 7 godzin
- Do Węgierskiej Górki i z Milówki dojechaliśmy (z Żywca) pociągami, kursują też często minibusy
Wejście jest konkretnie od strony Węgierskiej Górki, jakieś 30 tys kroków. Mieliśmy okazję się tam wspinać w sierpniu w 35 stopniowym upale. Cztery dorosłe osoby i tylko jedna litrowa woda do picia 🙂 Na samym szczycie nie było schroniska, na co bardzo liczyliśmy. Pozdrawiam WspominamPodroze.pl
Oj, to trochę nieodpowiedzialnie 🙂 Ale pamiętam, że po drodze są jakieś źródełka, więc może poradziliście sobie ,,po harcersku”.
Ciekawy artykuł
Bardzo dziękujemy :)!