Dwa lata temu, gdy dopiero zaczynaliśmy odkrywać rowerowo okolice Krakowa, natknęliśmy się na zamek Tenczyn w Rudnie– o czym więcej TU. Okolicą rządził listopad w towarzystwie nieodłącznej szarugi, a gołe konary drzew potęgowały przygnębiające wrażenie, jakie wywarły na nas zapuszczone ruiny zamku. Scena nadałaby się z pewnością na temat jakiegoś romantycznego obrazu, jednak trudno mówić o malowniczości w świetle, jakby się mogło zdawać, niszczejącego zabytku… Nie wiedzieliśmy wtedy, że już jakiś czas trwały w środku prace zabezpieczające obiekt i nie przypuszczaliśmy, że ledwie dwa lata później będziemy na zamku w Tenczynie świętować zakończenie sezonu turystycznego.
Na pomoc Tenczynowi!
Ratuj Tenczyn to niesamowita grupa kilkunastu społeczników, którzy od prawie 10 lat walczą o przywrócenie pamięci o zamku i zabezpieczenie go przed skutkami upływu czasu.
Ponadto stowarzyszenie próbuje zdobyć dla zamku tytuł Pominka Historii, który nie tylko oznaczałby uznanie wartości obiektu, ale również niósł za sobą gwarancję stałego zabezpieczenia finansowego ze strony państwa.
Do tej pory dzięki pozyskanemu dofinansowaniu udało się zabezpieczyć mury i odtworzyć jego niektóre elementy. Od tego roku na teren obiektu wpuszczono turystów, a dochód pozyskany ze sprzedaży biletów służy wsparciu kolejnych prac.
Impreza wieńcząca pierwszy sezon turystyczny była nie tylko świetną okazją do zwiedzenia zamku z zapaleńcami ze Stowarzyszenia Ratuj Tenczyn, ale i objerzenia pokazów musztry oraz życia obozowego oddziałów polskich i szwedzkich.
Tancerze tańców historycznych uczyli zainteresowanych prostych kroków, na palenisku bulgotała pożywna strawa, a wojacy szykowali broń na popołudniowe pokazy.
Grzegorz Stempowski, wiceprezes Stowarzyszenia, cierpliwie opowiadał kolejnym grupom o historii obiektu- o unikatowości barbakanu na zamku prywatnym, o porównaniach Tenczyna do Wawelu, plądrowaniu zamku przez Szwedów w poszukiwaniu legendarnego skarbu czy o bogatych zbiorach woluminów i dzieł sztuki zgromadzonych tu przez dziewięć pokoleń rodu Tenczynskich.
Momentami ciężko sobie wyobrazić niegdysiejszą potęgę budowli, wszak od połowy XVIII wieku popadała w ruinę, jednak opowieść pana Grzegorza doskonale działała na wyobraźnię, umożliwiając nam podróż w czasy świetności zamku.
Tenczyński Park Krajobrazowy
Z Rudna obraliśmy azymut na Nielepice, jadąc pięknym leśnym szlakiem czerwonych wzdłuż Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego.
Trasa idealnie nadaje się na rodzinną wycieczkę- w dużej mierze płaska, poprowadzona przez malowniczy las i, co najważniejsze, zamknięta dla ruchu samochodowego.
Najdłuższa Dolinka Krakowska
Z Nielepic musieliśmy przepedałować kilkaset metrów główną drogą (z szerokim poboczem), aby zaraz skręcić do Rudawy i podążając szlakiem niebieskim pieszym, dostać się do Doliny Będkowskiej– jednej z nasłynniejszych Dolinek Krakowskich.
Ta długa na 7 kilometrów dolina to jedno z ulubionych spacerowych miejsc Krakowian, którzy lubią popatrzeć na oryginalne jurajskie skałki o jeszcze bardziej oryginalnych nazwach, takich jak… Dupa Słonia.
Po spacerze można odpocząć w Brandysówce, a na tych, którym mało wrażeń, czeka możliwość wspinaczki po okolicznych skałkach.
Ojcowski Wawel: Pieskowa Skała
My z Doliny Będkowskiej udaliśmy się w stronę Ojcowskiego Parku Narodowego, ciągle trzymając się niebieskiego szlaku pieszego, który zamienił się dla nas w pełną wrażeń leśną traskę. Ubłoceni, ale szczęśliwi, dotarliśmy do wejścia do Parku, aby skręcić w stronę Sąspowa i niebieskim szlakiem rowerowym dotrzeć do zamku w Pieskowej Skale. Mimo niespodziewanego oberwania chmury udało nam się stawić na zamku dosłownie w ostatniej chwili.
Zamek w Pieskowej Skale wzniósł Kazimierz Wielki jako jedno z ogniw słynnego Szlaku Orlich Gniazd, choć wielce prawdopodobne, że niewielka twierdza istniała tu nawet wcześniej, a pierwsza wzmianka o tym miejscu pochodzi z 1315 roku. Przez 300 lat była tu siedziba rodu Szafrańców, którzy w XVI wieku nadali jej renesansowy charakter. Zniszczona przez Szwedów, została odbudowana jako posiadłość rodu Wielopolskich. W trakcie powstania styczniowego miała miejsce u stóp Pieskowej Skały bitwa, a Rosjanie z pomocą podburzonych przez nich chłopów spustoszyli obiekt.Kolejni właściciele nie mieli wystarczających funduszy na utrzymanie zamku, jednak szczęśliwie już na początku XX wieku zdano sobie sprawę z konieczności pozyskania środków na renowację obiektu, a po II wojnie światowej generalny remont przeprowadził Skarb Państwa.
Ostatnio obiekt znów poddano konserwacji, w związku z czym był niedostępny dla zwiedzających, a o remoncie Pieskowej Skały mówiło się dużo i głośno. Odliczaliśmy niecierpliwie czas pozostały do końca prac, nie mogąc się doczekać ponownego otwarcia obiektu. Zmierzyliśmy się więc z deszczem i dzielnie pedałując w mżawce, dotarliśmy do słynnego zamku, dziś oddziału wawelskiego muzeum.
Dziedziniec Pieskowej Skały zawsze robił na nas dobre wrażenie, a uwagę od razu przykuła charakterystyczna wieża zegarowa. Część restauracyjną odnowiono spójnie z resztą obiektu, dzięki czemu można urządzać w niej kameralne imprezy. Z dziedzińca doskonale widać również zamkowe ogrody, których przedłużeniem zdają się być otaczające Pieskową Skałę lasy. Aby przejść przez mury zamku i dostać się do arkadowego dziedzińca oraz wystaw należy kupić bilet na którąś z zamkowych wystaw. Wybraliśmy tę podstawową, o historii Pieskowej Skały, ale na zamku prezentowane są również bardziej ogólne wystawy o sztuce europejskiej.
Niestety prezentacja i obiekty nie wywarły na nas większego wrażenia. Zaaranżowane w sposób bardzo konserwatywny, z informacjami wypisanymi na klasycznych tablicach i bardzo skromą kolekcją przedmiotów, zdawały się nie nadążać za nowymi trendami muzealnymi. Do tego obowiązkowe kapcie i zakaz robienia zdjęć (nawet bez flesza)- mieliśmy wrażenie, że mimo renowacji, wystawa wygląda dość staroświecko. W porównaniu z innymi ostatnio odwiedzanymi muzeami Pieskowa Skała nie potrafiła nas zaintrygować, a przez bardzo krótką wystawę przeszliśmy zadziwiająco szybko. Arkadowy dziedziniec cieszy oko i miło widzieć go w tak dobrym stanie, ale wizyta za zamkowymi murami to opcja tylko dla naprawdę zainteresowanych tematem.
Nie pozostało nam nic innego niż powoli wrócić do Krakowa. Popędzał nas zbliżający się już zachód słońca, a my co sił w pedałach sunęliśmy Doliną Prądnika, cudownie parującą i pustą. Mimo pośpiechu udało nam się zaobserwować kilka nowych i przyjemnych dla oka pensjonatów, szkółek wspinaczki czy kawiarni. Pstrąg Ojcowski poszerzył ofertę, a na miejscu sprzedawanych na stoliku babeczek wyrosła klimatyczna Kawiarnia Niezapominajka. Miło, że okolica się rozwija- oby z poszanowaniem okolicznej przyrody.
Droga powrotna do Krakowa to czysta przyjemność- wystarczy trzymać się czarnego szlaku rowerowego, aby, przeskoczywszy w Giebułtowie na czerwony szlak pieszy, dojechać prosto do Dworku Białoprądnickiego i ulicy Opolskiej. Poza jednym podjazdem pod sam Giebułtów, jedzie się ciągle w dół, a z każdym kilometrem panorama Krakowa staje się coraz lepiej widoczna…
DODATKOWE INFORMACJE:
- Opisana powyżej trasa miała długość ok. 67 kilometrów. Startowaliśmy z Krzeszowic, a wróciliśmy do samego Krakowa. Do Krzeszowic kursują regularne pociągi z Krakowa z możliwością przewozu roweru (PKP Regio).
- Informacje na temat zwiedzania Pieskowej Skały znajdziecie na tej stronie
- Wracając z Ojcowskiego Parku Narodowego czarnym szlakiem rowerowym w stronę Giebułtowa bardzo łatwo zgubić drogę, a oznakowanie na skrzyżowaniu z drogą prowadzącą na Korzkiew i Wesołą jest niewyraźnie. Szlak znajduje się dokładnie po drugiej stronie skrzyżowania, a wąska ścieżka, choć wygląda jak droga wjazdowa na posesję, w rzeczywistości prowadzi pod giebułtowską górkę.