Na koń wsiądź, płaszcz popraw, przyłbicę opuść, przytrocz miecz i wio! Lub w wersji rowerowej: popraw kask, zamknij sakwy, napełnij bidon i popedałuj śladami krzyżackich zamków! Zapraszamy na kujawsko-pomorską ,,edycję” krzyżackiej przygody- bo choć z Krzyżakami kojarzy się głównie Pomorze i okolice Malborka, to również w kujawsko-pomorskim nie brakuje rycerskich atrakcji. Właśnie te obiekty stanowiły oś naszej wycieczki po trójkącie Toruń-Grudziądz-Bydgoszcz, liczącej łącznie ok. 300 kilometrów. Rowerowanie połączyliśmy z przystankami w Bydgoszczy i Toruniu, przeplatając atrakcje kulturalne z cyklo-przyjemnością. Czyli tak, jak lubimy najbardziej! Zapraszamy do lektury!
[toc]
Dzień 1: Toruń – Golub – Dobrzyń
Może zacznijmy od zagadki: na którym z trzech dworców w Toruniu warto wysiąść: Toruń Wschód, Miasto czy Główny? Jeśli tak jak my obstawialiście Główny, to trochę przestrzeliliście :). No chyba, że zależało Wam na pięknej panoramie toruńskiej starówki z perspektywy drugiego brzegu Wisły. Okazało się, że ze stacji Toruń Główny musieliśmy cofnąć się na drugą stronę Wisły żeby rzeczywiście znaleźć się w centrum toruńskich atrakcji. Szczęśliwie już od samego dworca przywitały nas oznaczenia różnych tras rowerowych, co znacząco ułatwiło nawigację. Dzięki temu niebawem dotarliśmy do mostu na Wiśle i sprawnie dopedałowaliśmy do toruńskiego rynku.
Szczerze mówiąc, bywaliśmy kiedyś w Toruniu, ale nasze wspomnienia nijak się miały do tego, co zobaczyliśmy! Nagle, po tylu latach, mogliśmy przekonać się, jak piękne to miasto! Byliśmy pod wrażeniem, więc jeśli dawno nie było Was w tych stronach, radzimy nadrobić 🙂 Chyba sporo musiało się tu przez ostatnie lata zmienić…
Rowerowy Toruń
Zwiedzanie Torunia zostawiliśmy sobie jednak na później i zaczęliśmy kierować się w stronę wschodnich granic miasta. Pozytywnie zaskoczyła nas infrastruktura rowerowa i ilość zieleni na naszej trasie.
Zanim jednak wyjechaliśmy z Torunia zostaliśmy wystawieni na nie lada próbę. Otóż jechaliśmy sobie jak gdyby nigdy nic, rozglądaliśmy się po nowym mieście, gdy nagle poczuliśmy kuszący zapach słodkiego, korzennych przypraw i wanilii… Szybko rozejrzeliśmy się za źródłem tych smakowitych aromatów i… okazało się, że nasza trasa wiodła obok fabryki cukierniczej Kopernik – tak, TEJ fabryki. Jej, jak pachniało! Aż trudno było przekonać głowę, że czas jednak ruszyć z miejsca i zamiast myśleć o słodkościach, najpierw na nie zasłużyć…
Wreszcie dotarliśmy do oznaczenia zielonego szlaku rowerowego wzdłuż rzeki Drwęcy, którego zamierzaliśmy się trzymać aż do Golubia-Dobrzynia – celu tego etapu wycieczki. Przez jakiś czas zielony szlak prowadził razem z oznakowaniem kujawsko-pomorskiego odcinka Wiślanej Trasy Rowerowej, jednak przed granicami miasta te dwa tropy się rozdzieliły.
Wyjeżdżamy z Torunia
Sunąc ciągle eleganckimi szerokimi ścieżkami rowerowymi, dotarliśmy na skraj miasta i wjechaliśmy w podtoruński las. Pachniało w nim nagrzanym drewnem sosnowym, zapachem równie miłym, co ten pierniczkowy. Choć trasa stała się trochę bardziej piaszczysta, nie mieliśmy większych problemów nawet objuczeni sakwami.
Szlak prowadził nas przez podtoruńskie miejscowości, które nie wzbudziły naszego większego zainteresowania – no może poza fabryką znanych czekoladowych kuleczek… Ech, chętnie zanurkowalibyśmy w basenie wypełnionym Nesquikiem… Dzięki dobrej asfaltowej nawierzchni i płaskiej trasie kolejne kilometry właściwie kręciły się same, co było miłą odmianą w porównaniu z majówkową wycieczką rowerową po Dolnym Śląsku.
Za Młyńcem zrobiło się w końcu coraz bardziej sielsko-wiejsko: pola, ule, sady i liczne dzikie śliwy, które obrodziły w tym roku ku niepocieszeniu sadowników… My z tego powodu nie płakaliśmy i ulżyliśmy uginającym się od owców drzewom :). Niby jechaliśmy wzdłuż rzeki Drwęcy, ale widywaliśmy ją sporadycznie, tylko z jakiś pagórków. Dopiero w Kępie w lesie pojawiła się odbitka na pole biwakowe- położone tak pięknie na uboczu, że od razu pożałowaliśmy, że nie możemy się na nim rozbić. Co najwyżej była to okazja by się posilić, co i skwapliwie uczyniliśmy.
Widać zamek!
Na wysokości miejscowości Elgiszewo wjechaliśmy na szosę w kierunku jeziora Okonin- typowego polodowcowego akwenu, stworzonego przez topniejące bryły lodowca. Marzyliśmy o zanurkowaniu w jego otchłań, ale niestety niebo zaciągnęło się chmurami i wodnych emocji dostarczył nam letni deszczyk. W jego towarzystwie dojechaliśmy do Golubia-Dobrzynia i udaliśmy się zwiedzać miasto oraz znany zamek. O naszych obserwacjach jeszcze napiszemy!
Dzień 2: Golub – Dobrzyń – Grudziądz
Krzyżacka toaleta w Kowalewie
Drugi dzień naszej ,,rowerówki” zaczęliśmy obierając azymut na Kowalewo Pomorskie. Z Golubia prowadzi tam prosta trasa, o umiarkowanym natężeniu ruchu. Droga akurat była w remoncie, i co bardzo ciekawe, prace obejmowały też utworzenie nowych fragmentów ścieżki rowerowej – to oczywiście niezmiernie nas cieszy. Bliżej Kowalewa osobna ścieżka rowerowa została już poprowadzona, nawet z oświetleniem (choć niestety wymagałaby również regularnego utrzymywania…), natomiast bliżej Golubia taki pas dla rowerów z pewnością się jeszcze przyda. Po drodze warto zahaczyć o zbór ewangelicki i ciekawy kościół w miejscowości Ostrowite.
Do Kowalewa jechaliśmy w celu obejrzenia ruin zamku krzyżackiego – niestety, z potężnej budowli ostała się tylko podpora gdaniska czyli … krzyżackiej latryny :)… Nie chcąc tracić więcej czasu, z Kolewa wyruszyliśmy w stronę północną, w kierunku Wąbrzeźna, przemieszczając się głównie wzdłuż wsi i pól. Co ciekawe, przez większą część trasy mogliśmy poruszać się bezpiecznymi ścieżkami – pod tym względem kujawsko-pomorskie naprawdę punktuje!
Wąbrzeźno – Przyjazne wody
Tak właśnie reklamowało się kolejne na naszej trasie miasto. Co do Wąbrzeźna oczekiwań nie mieliśmy żadnych – w sumie pierwszy raz usłyszeliśmy o tej miejscowości w informacji turystycznej. A niesłusznie, bo to nieduże miasto nas zaskoczyło – wokół kompleksu jezior zbudowana jest ładnie zagospodarowana promenada wiodaca nad brzegiem akwenu. Na wzniesieniu znajdziecie serce Wąbrzeźna- rynek oraz kościół. Całość robiła całkiem przyjemne wrażenie, a po niektórych budynkach widać było, że źle się w Wąbrzeźnie nie działo :). Na rynku posililiśmy się drugim śniadaniem, obfotografowaliśmy kościólek z wieżą w kształcie naostrzonego ołówka i odkryliliśmy pozostałości po eleganckich naściennych reklamach jeszcze w języku niemieckim. Ciekawostką jest, że nad jeziorem Zamkowym kiedyś znajdował się zamek biskupów chełmskich- stąd też i historycznie uzasadniona nazwa zbiornika.
Za Wąbrzeźnem przecieliśmy drogę 534 i bocznymi drogami przez Katarzynę dotarliśmy do Wronia, gdzie z kolei złapaliśmy niebieski szlak rowerowy. Dookoła nas rozciągały się zdające się nigdzie nie kończyć pola zbóż – w porze sierpniowej częściowo już skoszone, równo, jakby co do linijki. Jedynie kolby kukurydzy korzystały jeszcze z promieni sierpniowego słońca.
Trzeba przyznać, że te rolnicze klimaty mocno kontrastowały z potężnymi farmami wiatrowymi, które nagle wyłoniły się zza wzniesienia. Tu złociste źdźbła, jakąś wiejska kapliczka, a w tle potężne stalowe maszyny wytrwale pracujące przy ledwie odczuwalnym wietrze. W takich warunkach nawet delikatne pofałdowania trasy wydawały się wyjątkowo przyjemne.
Radzyń Chełmiński – z wizytą u Pana Samochodzika
Powoli dojeżdżaliśmy do Radzynia, gdzie czekał na nas kolejny krzyżacki zamek, ale szczerze mówiąc tempo mieliśmy dość powolne- co chwila naszą uwagę przyciągały, a to ganiające się po polanie zające, a to pierwsze pasące się stada żurawi, a to z kolei dramatyczny pościg gangu zdziczałych kundelków za sarną (tak, udało jej się uciec!). Czy tylko my przez całą trasę patrolujemy tak mijaną okolicę? Nie wiemy, ale skoro sprawia nam to wielką radość…
Choć z zamku w Radzyniu zachowała się właściwie jedna jego strona, potężny front robi wrażenie- tym większe, że na co dzień stacjonowału to zaledwie siedmiu braci krzyżackich. Z kolei do utrzymania obiektu w okresie świetności zatrudniano aż… 500 osób obsługi! Podobnie jak wiele innych zamków, zamek w Radzyniu Chełmińskim zniszczono w czasie potopu szwedzkiego i od tamtej pory obiekt popadał w ruinę. Prusacy podjęli nawet decyzję o jego rozbiórce, którą szczęśliwie po 30 latach wstrzymano – dzięki temu możemy oglądać chociaż tę jedną ostałą się fasadę oraz dwie obronne wieże.
Zarezerwujcie sobie trochę czasu na zajrzenie do zamkowych piwnic i wdrapanie się na wieże, z których rzeczywiście doskonale można dostrzeć ruchy nieprzyjaciela. Aha, ostrzegamy – żeby wyjść na wieżę trzeba przeciskać się przez bardzo ciasne wyjście. Jakimś cudem się w nim zmieściliśmy, ale nie są to rozrywki dla ludzi z klaustrofobią. Wewnątrz zamku znajdowała się również sporych rozmiarów kaplica, którą również udostępniono do zwiedzania. Ciekawostką jest, że Radzyń rozsławiła książka Nienackiego ,,Pan Samochodzik i templariusze”- jeśli więc chcecie trochę przenieść się w czasie, to zapraszamy właśnie tam!
Gdy tylko wyszliśmy z zamku, niebo zaciągnęło się chmurami, z których po chwili spadły pierwsze krople deszczu. Naciskaliśmy więc mocno na pedały, moknąc na podjazdach i ślizgając się na zjazdach. Taka letnia burza miała w sobie jednak trochę uroku, którego niestety na zdjęciach nie dało się złapać…
Grudziądz: nadwiślańskie spichrze i pruska twierdza
Szczęśliwie przed samym Grudziądzem niebo rozpogodziło się, mogliśmy więc na spokojnie podjechać nad Jezioro Rudnickie Wielkie by zobaczyć ulubione miejsce wypoczynku mieszkańców miasta. Zalew otoczony jest lasami, a dzięki infrastrukturze sportowej i piaszczystej plaży miejskiej, miejsce to doskonale nadaje się by uciec z miasta i odpocząć na świeżym powietrzu. Pogoda nie dopisała, więc po krótkim rekonesansie skierowaliśmy się ku centrum miasta- na terenie miasta poruszaliśmy się dobrze oznakowaną ścieżką rowerową. Gdy dojechaliśmy do Bramy Wodnej, która strzegła dawniej dostępu średniowiecznego miasta, chcieliśmy od razu przejść do eksplorowania Grudziądza. Niestety zmęczenie i głód, sprawiły jednak, że skoncentrowaliśmy się najpierw na odkryciu kulinarnych tajemnic miasta ;)…
Dzień 3: Grudziądz – Chełmno
Oglądanie Grudziądza zaczęliśmy więc dopiero następnego dnia – a w tym na pierwszy rzut oka dość niepozornym mieście interesujących miejsc nie brakuje. Fortece, cytadele, zabytkowe spichrze i ruiny zamku krzyżackiego – zanim się obejrzeliśmy zastały nas godziny mocno popołudniowe, a my przecież planowaliśmy jeszcze dojechać do Chełmna. O tym, co warto zobaczyć w Grudziądzu, napiszemy jeszcze osobny wpis! O jednym warto jednak wspomnieć: każdy rasowy rowerzysta powinien odbyć choćby króciutką przejażdżkę trasą Wiślanej Trasy Rowerowej od Twierdzy Grudziądz do grudziądzkich spichrzy. Malownicza ścieżka wiedzie zboczem skarpy, z której roztacza się bajeczny widok na dolinę Wisły. Przy dobrej widoczności nitkę rzeki widać na kilkanaście kilometrów. Najlepiej więc zatrzymać się przy jednej z ławeczek, rozkoszować się przepiękną panoramą i wdychać woń kwitnących dzikich róży – bajka!
W stronę ,,miasta zakochanych”
Ale przecież rowerowe wycieczki nie polegają na wąchaniu róż (niestety :P), przyszedł więc znów czas, żeby porządnie nacisnąć na pedały. Wytropiliśmy więc ślad Wiślanej Trasy Rowerowej (WTR), której planowaliśmy się trzymać następne 30 kilometrów dzielące nas do Chełmna. Niestety jeszcze na terenie Grudziądza udało się nam zgubić trasę, ale po kilku okrążeniach i konsultacjach z satelitą, natrafiliśmy z powrotem na szlak. Początkowo z miasta wyprowadził on nas na wiślany wał- czyli dokładnie tam, gdzie wyobrażaliśmy sobie, że będzie prowadzić WTR. Po naszych doświadczeniach z WTR w Małopolsce czy VeloDunajec, wizualizowaliśmy sobie elegancką rowerostradę poprowadzoną nadwiślańskimi wałami. Niestety, jakość trasy wyłożonej betonowymi płytami była mocno przeciętna, a i jazda wałami szybko się skończyła, bo WTR wyprowadziła nas na zwykłe lokalne drogi. Trzeba przyznać, że ruch był akurat dość ograniczony, a trasy o bardzo dobrej jakości, dzięki czemu pomknęliśmy do Chełmna dość szybko. Krajobraz typowy dla rolniczej doliny Wisły śmigał nam tylko przed oczami i jeszcze przed ,,złotą godziną” podjeżdżaliśmy pod położone na dziewięciu wzgórzach Chełmno…
Chełmno świętuje!
Kiedy przekroczyliśmy obręby starych murów miejskich, zdziwiło nas, że w niedzielny wieczór nieduże Chełmno tak tętniło życiem…! Okazało się, że z naszą wizytą trafiliśmy na wielki finał festiwalu 9 Hills Festival, największej miejskiej imprezy w roku! Zaparkowaliśmy więc rowery w naszym hoteliku i z wielką chęcią skorzystaliśmy z tej kulturalnej oferty. Gry uliczne, przedstawienia w opuszczonym kościele, spektakl na rynku- po tylu dniach pracy ,,fizycznej” mogliśmy w końcu się ,, odchamić” ;).
Dzień 4: Chełmno-Bydgoszcz
Chełmno: Miasto św. Walentego
Poranek zaczęliśmy niespiesznym spacerkiem wokół murów Chełmna- z rana, gdy turyści jeszcze smacznie spali, a poranne słońce rzucało miękkie światło na gotycką cegłę, mury wyglądały wyjątkowo. Momentami mieliśmy wrażenie, że gdyby w poprzek niektórych wąskich uliczek rozwiesić na sznurach pranie i rozpylić zapach świeżo palonej kawy, poczulibyśmy się jak w jakimś małym włoskim miasteczku… Nic więc dziwnego, że Chełmno ze swoją niecodzienną atmosferą reklamuje miejsce jako ,,miasto zakochanych”. Dodatkowym czynnikiem mającym podobno pozytywny wpływ na zakochanych są relikwie św. Walentego, które znajdują się w katedrze p.w. NMP.
Na pobudkę, zamiast kawy zafundowaliśmy sobie również wejście na wieżę tego kościoła. Z jej szczytu roztacza się pyszny widok na okolicę, a w szczególności na zabytkowy ratusz. Lokalny dowcip mówi, że to ,,najpiękniejszy widok na Świecie” – bo m.in. miejscowość Świecie można dostrzec z kościelnej wieży. Więcej o Chełmnie napiszemy już niebawem. Udało nam się jeszcze zajrzeć do skromnego parku miniatur zamków krzyżackich i byliśmy gotowi ruszać dalej.
Naszym kolejnym celem był Zamek w Świeciu. To raptem po drugiej strony Wisły, niestety do pokonania była dość ruchliwa szosa – szczęśliwie z bezpiecznym poboczem. Nacisnęliśmy na pedały i raptem po 7 kilometrach dojeżdżaliśmy do ruin jedynego wodnego zamku krzyżackiego. Zachęcamy do zwiedzania go z audioprzewodnikiem lub korzystając z niewielkiej wystawki, bo bryła zamku zachowała się w niezłym stanie. Z kolei z wieży można lepiej zrozumieć, jakie założenia obronnie mieli budowniczowie Świecia. Polecamy!
Mennonici w kujawsko-pomorskim
Po obejrzeniu Świecia musieliśmy znów wrócić drogą nr 245 do skrzyżowania z trasą 91 (to skrzyżowanie to komunikacyjna masakra niestety), aby następnie złapać zielony szlak wzdłuż Wisły i, już na spokojnie, pedałować sobie wzdłuż pól i łąk. W tej niezwykle spokojnej okolicy jedynym wyróżnikiem były szpalery wierzb, które przypominały, że ciągle jesteśmy jednak w pobliżu potężnej rzeki. Poruszanie się w pełnym słońcu na otwartym terenie nie należy może do największych przyjemności, jednak dobry rytm i dobre myśli w głowie 😉 pomogły przezwyciężyć gorąc. No i również w chwilach kryzysu pomagały pierwsze dojrzałe węgierki i kwaśne papierówki podjadane z przydrożnych drzew…
W Grucznie zboczyliśmy, żeby przyjrzeć się staremu młynowi, w którym urządzono niewielką wystawę – dodatkowo co roku odbywa się w nim lokalny festiwal smaku, o którym wspominał nam każdy, z kim mieliśmy okazję zamienić choćby słowo. Jeśli dacie radę wcelować w ten termin, może być bardzo pysznie!
Trzy kilometry dalej zatrzymaliśmy się przy domu podcieniowym w Chrystkowie. Mieliśmy szczęście spotkać jego gospodarza, którego rodzina posiadała ten obiekt zanim odkupiło go państwo. Ten obiekt bardzo przypominał nam domy podcieniowe widziane na Żuławach Wiślanych, a i historie jego dawnych mieszkańców brzmiały podobnie – przesiedlenia na ,,nowe ziemie”, walka z żywiołem i falą powodziową podchodzącą na piętro domu, trud utrzymania drewnianej konstrukcji i konieczność wyprowadzki. Dodatkowo na tyłach domu funkcjonuje sad starych odmian jabłek. W Chrystkowie nie funkcjonuje niestety żadne muzeum ani izba pamięci – po terenie można się przejść jeśli akurat w pobliżu jest były właściciel – nam się udało.
Hen, przed siebie, doliną Wisły!
Po tej wizycie pozostało już tylko nacisnąć na pedały i pomknąć w stronę Bydgoszczy- oczywiście pomknąć w pełnym słońcu i bez ani kawałka cienia na trasie… Cóż, z dwojga złego lepsze palące słońce niż strugi deszczu, więc grzecznie dawaliśmy z siebie wszystko, mijając niewielkie osady i wyglądając przebłyskującej w dolinie strużki Wisły. Te okolice to teren parku krajobrazowego, więc dolina jest właściwie całkiem dzika.
Najlepszy widok mieliśmy z niewielkiej górki koło Topolinka – szczęśliwie jedynym większym podjeździe tego gorącego dnia… Zaraz za nią przyszła długo wyczekiwana ulga- najpierw delikatne nachylenie w dół, które pozwalało osiągnąć prędkość generującą mile chłodzący powiew powietrza, potem zaś droga prowadząca przez las i wzdłuż przydrożnych drzew. Nie dość, że dało się odpocząć od słońca, to posiłek energetyczny w postaci zakurzonych węgierek i kwaśnych jabłek poprawił nastroje :). Na okolicznych polach w słońcu suszyły się już bele siana, które nas, miastowych, zawsze przyprawiają o miłe dziecięce wspomnienia… Palec pod budkę, kto próbował się kiedyś wtarabanić się na taką belę! No ok, przyznajemy, że my próbowaliśmy nawet całkiem niedawno… Ale ciii… 😉
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż dostrzegliśmy w końcu małą zieloną tabliczkę, która w miarę kolejnych obrotów łańcucha stawała się coraz większa, zaś napis na niej coraz bardziej wyraźny… Dobrze widzę? Bydgoszcz! Ucieszyliśmy się niesamowicie, bo jabłkowo-śliwkowe paliwo powoli się kończyło, zaś rząd nad naszą głową zaczął przejmować niezadowolony żołądek. A hasło ,,Bydgoszcz” znaczyło, że zaraz coś zjemy, prawda? To ,,zaraz” okazało się trwać jeszcze dodatkowe 15 kilometrów. Kto by pomyślał, że to taaaaakie rozległe miasto 🙂 – odległości raziły oczywiście w kontekście narastającego głodu. Tak więc gdy dojechaliśmy do naszej bydgoskiej mety i rzuciliśmy się na najbliższą knajpę… tak, były ofiary…
Dzień 5 i 6: Relaks w Bydgoszczy
W Bydgoszczy postanowiliśmy zostać dwa następne dni. Po pierwsze w mieście nad Brdą nigdy nas nie było i byliśmy bardzo ciekawi ,,toruńskiej siostry”. Poza tym Bydgoszcz cieszy się renomą miasta bardzo sprzyjającego miłośnikom aktywnego wypoczynku, co postanowiliśmy sprawdzić. O tym, co robić, aktywnie i kulturalnie, w Bydgoszczy będziemy jeszcze wspominać- dość na tym, że się dzieje na tyle dużo, że spokojnie wypełniliśm wolny czas atrakcjami. Dodatkowo Kasia pokusiła się o start w Bydgoskiej Wodzie- wyścigu pływackim na rzece Brdzie. Okazuje się bowiem, że to jedna z najczystszych polskich rzek, a już z pewnością wśród tych, które przepływają przez większe miasta. Sprawdzić swoje umiejętności pływackie w starciu z nurtem rzeki- to było coś! Prawie trzy kilometry walki w wodzie i kolejne nowe doświadczenie dopisanie do ,,życiowej” listy ;). Po takim wyczynie resztę czasu w Bydgoszczy poświęciliśmy na poznawanie miasta, wizytach w muzeach i … jedzeniu. Musimy przyznać, że Bydgoszcz zapisała nam się w pamięci bardzo ,,na plus”. Szczególnie nocne spacery na Wyspie Młyńskiej robią wrażenie :).
Dzień 7: Bydgoszcz – Toruń
Dreszczyk emocji w Exploseum
Po relaksie w Bydgoszczy i sprawdzeniu swoich umiejętności pływackich, czas było ruszać dalej w drogę. Nie mogliśmy jednak wyjechać z Bydgoszczy bez zajrzenia do jednego niezwykle ciekawego miejsca- Exploseum, czyli zabytkowej sekretnej fabryki amunicji, zbudowanej w podbydgoskich lasach przez Niemców. Miejsce robi piorunujące wrażenie z wielu względów. Po pierwsze schowane w lesie i nieco opuszczone, wygląda niezwykle mrocznie i tajemniczo. Po drugie świadomość tego, że właściwie produkowano tu śmierć jest mocno przytłaczająca. Tym bardziej, że wystawa doskonale opowiada nie tylko o tych zakładach, ale o historii wojen i broni w ogóle, z mocnym akcentem na zniszczenie, które te powodowały. Po trzecie wystawa jest zrobiona w bardzo surowy, ale jednocześnie rzeczowy sposób. To co ma trafić do odbiorcy, trafia w punkt i zostaje na długo… Ale o Exploseum więcej przy następnej okazji.
Uciekając przed autami
Zaraz za Exploseum czekał nas umiarkowanie ciekawy etap przebijania się przez tereny przemysłowe i poszukiwania znajomych oznaczeń Wiślanej Trasy Rowerowej. Niestety chyba innej drogi niż ta wybrana przez nas na tym etapie nie ma. WTR-ka prowadziła nas wzdłuż doliny Wisły, zaskakująco ruchliwą drogą. Co prawda nie była to główna przelotówka, ale i tak ruch był dość duży i rodziną byśmy taką trasą jechać nie chcieli. Dodatkowo wiedzieliśmy, że jedziemy doliną rzeki, ale samej Wisły praktycznie nie widzieliśmy. Dopiero w Solcu Kujawskim, po odbiciu od rynku, znaleźliśmy brzeg tej najpiękniejszej polskiej rzeki. Niestety, brzeg dość mocno eksploatowany przez lokalnych imprezowiczów… A szkoda, bo krajobraz taki ładny – wystarczyłoby zadbać trochę o tę przestrzeń.
Za Solcem Kujawskim trasa niespodziewanie wyprowadziła nas w objazd lasem- niestety w tym miejscu rowerzyści ustępują drogi samochodom, które mogą sunąć wzdłuż nitki Wisły, a rowery z kolei zmuszone są nadrabiać kilometry lasem. Nie żebyśmy jakoś bardzo narzekali, wszak jazda lasem zawsze cieszy, ale jakoś tego dnia brakowało nam widoków na Wisłę. Tym bardziej, że oba przecięcia z krajowa trasą nr 10 były naprawdę nieprzyjemne i mocno musieliśmy się nakombinować, żeby utrafić jakąś przerwę w szpalerze czterokołowców…
I znów Olędrzy!
Jazda lasem minęła nam dość szybko, i powoli dojechaliśmy do Wielkiej Nieszawki. Tam zajrzeliśmy do nowo otwartego Olenderskiego Parku Etnograficznego. O historii Mennonitów pisaliśmy nieraz, ale kujawsko-pomorska wersja ich historii mocno nas zaintrygowała. Na terenie zaprezentowano raptem trzy zagrody, ale można się spodziewać, że obiektów i tematów do omówienia będzie przybywać. Więcej o tej placówce przeczytacie w naszym wpisie o Toruniu. Z Wielkiej Nieszawki do Torunia to już raptem ,,rzut beretem”. Za chwilę pokonywaliśmy nasz ulubiony most z widokiem na Wisłę i toruńskie gotyckie mury i pół godzinki później ładowaliśmy stracone kalorie toruńskimi pierniczkami :)! P.s w Toruniu zachowały się aż dwa zamki – ruiny krzyżackiego i mury polskiego. Sprawdźcie nasz wpis o Toruniu po więcej informacji!
Dzień 8 i 9: Toruń
Ostatnie dwa dni wyjazdu spędziliśmy na niespiesznym poznawaniu Torunia. Kto był ostatnio? Jak wrażenia? My na pewno wkrótce podzielimy się swoimi wrażeniami z miasta Mikołaja Kopernika, ale już teraz radzimy: pamiętajcie by w tym rowerowym szaleństwie zarezerwować sobie wystarczająco dużo czasu na zwiedzanie Torunia – bo zdecydowanie jest co oglądać!
Refleksje: Wiślana Trasa Rowerowa w kujawsko-pomorskim
Wiślana Trasa Rowerowa na przejechanej przez nas trasie sprowadza się w głównej mierze do w miarę oznakowanego szlaku, ale niestety dobrej jakości ścieżki rowerowe ciągną się tylko przez większe miasta regionu: Grudziądz, Bydgoszcz i Toruń. Niestety mało też było na naszej drodze widoków Wisły- mówimy oczywiście tylko z perspektywy przejechanych przez nas odcinków. Na razie zdecydowanie bardziej atrakcyjnie wygląda Wiślana Trasa Rowerowa tworzona w Małopolsce. Tym niemniej kujawsko-pomorskie poleca się na rowery, szczególnie dla miłośników kulturalnych tropów.
Kujawsko-Pomorskie rowerem: praktycznie
Cóż, to wycieczka praktycznie bezproblemowa w organizacji :). Do wszystkich głównych miast można dojechać pociągiem z rowerem, najprościej nam było dotrzeć akurat do Torunia. Trasy oznakowane są dobrze i sporo śladów GPS i gotowych mapek można znaleźć w internecie. Wiślana Trasa Rowerowa w kujawsko-pomorskim również ma swój pokaźny przewodnik- zarówno po prawej, jak i lewej stronie trasy. Jedyna uwaga to taka, że często jechaliśmy drogami ruchu- może nie były one jakoś intensywnie uczęszczane, ale np. właściwie cały odcinek od Świecia do Bydgoszczy i od Bydgoszczy do Torunia prowadził takimi drogami. Na trasy z rodziną byśmy chyba nie polecali, ale dla dorosłych jest to spokojnie do zrobienia. Na odcinku Golub-Grudziądz mijaliśmy sporo ścieżek rowerowych, a szlak prowadził naprawdę sennymi okolicami. Najbardziej komfortowo było na odcinku Toruń-Golub, bo znaczną część trasy jechaliśmy lasem.
Świetna trasa! Prawie całą przejechaliśmy z 13 letnim synem i jesteśmy zachwyceni! Czasami pagórki nieco wykańczające, ale za to satysfakcja pełna. Bardzo dziękuję za możliwość inspiracji Waszymi przygodami 🙂
Przemiło nam to słyszeć :)! Cieszymy się, że wyprawa się udała :)!
o cos świeżego 🙂
i fajnie bo ciekawy jestem jaki jest stan dróg na szlaku Wiślanej Trasy Rowerowej ?
Bo Autorzy piszą ( i zdjęcie jest) , ę 3 lata temu nie było rewelacji 🙁
A teraz ?
Świetne to Wasze podróżowanie:) Szczerze zazdroszczę! Z krzyżackich zamków na razie udało sie zobaczyć jedynie Malbork, który robi ogromne wrażenie swoimi rozmiarami i rozmachem.
Dzięki, miło słyszeć! Wiadomo, to jeden z najpiękniejszych zamków w Europie, ale warto zejść z ,,ubitej ścieżki” i rozejrzeć się również po innych obiektach na Kujawach, Warmii czy Pomorzu :)!
Piękne trasy widokowe dla rowerów można znaleźć również w Pomorskim, bardzo fajną trasą jest trasa rowerowa wzdłuż nogatu.
Zgadza się, lubimy tam biegać :)!
Jeżeli mogę pomóc w wybraniu spokojniejszej trasy to proponuję z Bydgoszcz do Torunia przez Ostromecko, w prawo ścieżką rowerową w kierunku Zamku Bierzglowskiego, a przed Toruniem fajne miejsce BARBARKA.
Kojarzymy tą trasę- następnym razem chętnie, dzięki za podpowiedź. Mieliśmy ją na celowniku, ale jak zostaliśmy po jednej stronie Wisły, tak trzymaliśmy się tego brzegu… Ostromecko będzie jak znalazł na krótszą wycieczkę z Torunia.
SUUUPER.
Tereny znam, ale całego takiego tripu rowerowego nie robiłem, nawet o tym nie marzyłem, a szkoda, bo widać rzecz jest warta marzeń a potem ich urzeczywistnienia.
Generalnie chyba nie ma punktów na mapie, których nie można by połączyć w fajną wycieczkę rowerową :), więc do dzieła!
Świetna wycieczka! 🙂 Zainspirowaliście nas, co prawda trasa będzie pewnie inna, pomyślimy nad zwiedzaniem naszych okolicy na rowerze 🙂 Dolny Śląsk też ciekawy, a jak przyjdzie wiosna to będzie idealny moment na takie wycieczki 😉
Dzięki za miłe słowo :)! A Dolny Śląsk do wycieczek wiosennych :), niedługo napiszemy coś niecoś o Dolinue Zamków i Ogrodów rowerem 🙂