Słyszysz ,,świętokrzyskie”, myślisz ,,Góry Świętokrzyskie”? Jakby nie patrzeć, myślisz słusznie, ale województwo świętokrzyskie to o wiele więcej atrakcji niż tylko słynne najstarsze góry w Polsce. Aby się o tym przekonać (i następnie móc przekonać również Was :)), wybraliśmy się na rowerową wycieczkę po wschodniej części województwa świętokrzyskiego. Może nasze wrażenia i opisane atrakcje zainspirują Was do podobnej trasy?
Dzień 1. Dinozaury, porcelana i kopalnia krzemienia
Trasa: Ostrowiec Świętokrzyski – Krzemionki – Bałtów – Ćmielów – Opatów
To miał być dość luźny dzień. Ot, pomyśleliśmy, przyjedziemy do Ostrowca Świętokrzyskiego, na luzie zajedziemy do Ćmielowa, obejrzymy słynną manufakturę porcelany, pokręcimy się po polnych dróżkach i na noc spadniemy do Opatowa. Tyle planu. Przeglądając z nudów w pociągu mapę Wyżyny Sandomierskiej, uświadomiliśmy sobie, że kompletnie nie sprawdziliśmy atrakcji na północ od Ostrowca Świętokrzyskiego. Jeszcze zanim pociąg dojechał do stacji końcowej, wiedzieliśmy, że nasz plan trzeba będzie skorygować.
Dlatego też zaraz po dojechaniu do Ostrowca Świętokrzyskiego, ruszyliśmy niebieskim szlakiem rowerowym na północ, w stronę Muzeum Archeologicznego ,,Krzemionki”. Dziś szlak prowadzi główną drogą (szczęśliwie tego dnia mało ruchliwą), jednak widać, że już w przygotowaniu jest elegancka ścieżka rowerowa prowadząca do samego Bałtowa. Niebawem więc będzie można w bezpiecznych warunkach sunąć ku dinozaurom i innym bałtowskim stworom!
Krzemionki – czyli jak dawniej narzędzie i broń wyrabiano
Zanim jednak padło na dinozaury, zatrzymaliśmy się w rzeczonych Krzemionkach. Przyznajemy się, że zdjęcia obiektu znalezione w internecie nie wyglądały zbyt kusząco, więc początkowo myśleliśmy, że nie zabawimy tam długo. Szczęśliwie mocno się pomyliliśmy, a wizyta w Krzemionkach okazała się nie tylko bardzo ciekawa, ale również wartościowa- przez następnych kilka dni naszej wycieczki regularnie przewijał się temat krzemienia pasiastego i jego obróbki, a my, dzięki Krzemionkom, mogliśmy poszczycić się już dość gruntowną wiedzą na ten temat.
No dobrze, spytacie, ale o co chodzi z tymi Krzemionkami? Otóż w tym naprawdę unikatowym muzeum możecie zobaczyć jak już 4 tys lat p.n.e. wydobywano krzemień pasiasty. Turyści schodzą pod ziemię i przemierzają kopalniane korytarze, które 6 tysięcy lat temu wydrążyli mieszkający w tej okolicy osadnicy. Dacie wiarę, że tyle wieków przed jakąkolwiek państwowością istniały osady, które były w stanie posiąść tę trudną sztukę techniczną i tworzyć podziemne konstrukcje, które przetrwały do naszych czasów?
Więcej o muzeum w Krzemionkach
Bałtów – w oko z Tyranozaurem Rex
Po tym niespodziewanym odkryciu jakim było muzeum w Krzemionkach, ruszyliśmy w stronę już jakby bardziej popularnego JuraParku w Bałtowie. Skąd taki paleontologiczno-rozrywkowy kompleks akurat w tym miejscu? Cóż, w 2001 roku paleontolog Gerard Gierliński przyjechał obejrzeć słynny Diabelski Kamień, wokół którego narosła legenda o odciśniętej w kamieniu diabelskiej racicy. Jak to w każdej legendzie i w tej było ziarnko prawdy- ślad, owszem, był odciskiem, tyle że dinozaura, a nie diabła. Bazując na tym odkryciu, postanowiono stworzyć w Bałtowie dinozaurowe centrum, które z czasem przerodziło się w większy kompleks edukacyjno-rozrywkowy, lubiany szczególnie przez rodziny z dziećmi.
Więcej o JuraPark Bałtów
Ćmielów – Żywe Muzeum Porcelany
Z Bałtowa w stronę Ćmielowa poprowadzono bardzo przyjemny czerwony szlak, który wije się wśród pól i niewielkich miejscowości. Wschodzące zboża, kolorowe kwiaty i potężne drzewa, które pewnie kiedyś wyznaczały granice włości… Jeżdżenie po takich trasach to czysta przyjemność, dlatego nawet nie zauważyliśmy, gdy dojeżdżaliśmy już do Ćmielowa. Wpadliśmy do manufaktury dosłownie w ostatniej chwili aby załapać się jeszcze na oprowadzanie po Żywym Muzeum Porcelany. To jedno z najbardziej znanych miejsc produkujących porcelanę metodą ręczną, a delikatne zestawy do kawy czy figurki wykonywane według przedwojennych wzorów są obiektem pożądania nie tylko polskich kolekcjonerów.
Więcej o Żywym Muzeum Porcelany w Ćmielowie.
Z Ćmielowa do Opatowa to już raptem 15 kilometrów, ale jeśli macie czas, proponujemy wydłużyć sobie nieco wycieczkę i pokręcić się po szlakach rowerowych (niebieski, zielony, czerwony) wytyczonych między tymi dwoma miejscowościami. To chyba tu widzieliśmy najpiękniejsze wiejskie krajobrazy- bezkresne łany zbóż falujące po lekko pagórkowatym terenie, przeplatane gdzieniegdzie czerwonymi makami lub chabrami… A pośrodku tego wszystkiego tylko my,właściwie sami. Jak to ujął zagadany przez nas organista jednego z wiejskich kościółków: ,,Tu jest tak spokojnie, że można by się do naga rozebrać i cały dzień spacerować, nikogo nie gorsząc”. Choć nie skusiliśmy się na tę propozycję, to przyznajemy, coś w tym jest… Pełen relaks!
Dzień 2. Z wizytą w polskim Wersalu
Trasa: Opatów – Krzyżtopór – Klimontów – Sandomierz
Opatów – spacer miejskimi podziemiami
Poranek zaczęliśmy od zwiedzenia Opatowa. Do miast wjechaliśmy Bramą Warszawską, pozostałością po dawnych murach miejskich, strzegących dawniej tego bogatego kupieckiego miasta. Dziś miasto wygląda niepozornie, ale wciąż są tu liczne ślady długiej i ciekawej historii. O j przeszłości Opatowa dowiecie się coś niecoś w trakcie spaceru po Podziemnej Trasie Turystycznej, warto też zajrzeć do katedry i klasztoru bernardynów.
Więcej o Opatowie napisaliśmy w naszym zestawieniu atrakcji województwa świętokrzyskiego
Po obejrzeniu Opatowa obraliśmy azymut na niebieski szlak rowerowy w stronę Ujazdu. To na tej trasie udało nam się cyknąć kilka naprawdę pięknych makowych fotek. Delikatne pofałdowania terenu nie utrudniały jazdy, za to dodawały głębi świętokrzyskim pejzażom. Przez kawałek drogi na horyzoncie majaczyły nam same Góry Świętokrzyskie, jednak przed Ujazdem straciliśmy je z oczu. Na wysokości miejscowości Planta odważnie skróciliśmy sobie trasę, przeskakując na czerwony szlak pieszy, co przypłaciliśmy niespodziewaną, ale jakże w taki upał miłą, kąpielą w trakcie pokonywania na rowerach niezbyt groźnego strumienia. Uśmialiśmy się jak rzadko i w tych wybornych humorach dojechaliśmy do samego Ujazdu.
Zamek Krzyżtopór – nieukończone marzenie wizjonera
Zamek Krzyżtopór, potężne palazzo in fortezza, widać było z daleka i już wtedy obiekt zrobił na nas piorunujące wrażenie swoim ogromem. Z zaciekawieniem zwiedziliśmy go z bliska oraz rzuciliśmy nań dronowym okiem – z obu tych perspektyw widać trochę co innego, więc na wszelki wypadek zrobiliśmy dla Was sporo zdjęć. Dość powiedzieć, że Krzyżtopór był podobno do czasu wybudowania Wersalu największym rezydencja magacką w Europie! W trakcie wizyty nazbieraliśmy tyle ciekawostek, że uzbiera się z nich chyba osobny wpis – sprawdzajcie bloga :).
Na Zamek Krzyżtopór warto zarezerwować sobie co najmniej dwie godziny, bo obejście wszystkich jego zakamarków zajmuje trochę czasu. Gdy wychodziliśmy z obiektu, dochodził już wieczór, a my nocleg mieliśmy zarezerwowany w Sandomierzu – ponad 40 kilometrów drogi z Ujazdu. Szczęśliwie cały ten odcinek pokrywa szlak rowerowy Green Velo, dzięki któremu omijaliśmy główne drogi i z łatwością orientowaliśmy się w terenie. Green Velo przy ruchliwej drodze 758 prowadzi osobnym pasem ruchu, a następnie mało uczęszczanymi lokalnymi drogami otoczonymi wysokimi lessowymi skarpami, stwarzając często wrażenie jazdy przez wyasfaltowany wąwóz.
W stronę Sandomierza przez owocową krainę
Mknęliśmy więc na luzie w kierunku Sandomierza, zwalniające jedynie przy obłędnie pachnących polach truskawek, z których szczęśliwie udało nam się nie uszczknąć cichaczem ani jednej sztuki owocu – a wymagało to sporo silnej woli, oj wymagało…
Krótki przystanek zrobiliśmy w Klimontowie, w którym zaintrygowały nas potężne bryły dwóch sąsiednich kościołów, postanowiliśmy więc zeskoczyć na chwilę z siodełek i pomyszkować po miasteczku. Do kompletu odkryliśmy też niemałą synagogę, zachowaną w zaskakująco dobrym stanie.
Za Klimontowem zaczęła się kraina sadów, która ciągnęła się aż do samego Sandomierza. Kilometr po kilometrze towarzyszyły nam jedynie równe rzędy drzewek owocowych, nasadzonych aż po sam horyzont – i nic więcej. Ta owocowa ,,monotonia” pozwala zrozumieć, czemu Sandomierz uznaje się za jedno z ważniejszych owocowych zagłębi- drzewek minęliśmy tysiące! Swoją drogą ta trasa musi być zjawiskowo piękna na wiosnę, kiedy drzewka obsypane są delikatnym kwieciem, a w nosie aż kręci od intensywnego zapachu. Z resztą, żeby nie było, zaraz po przyjeździe do Sandomierza, sięgnęliśmy po lokalne soki i Cydr Sandomierski co by wesprzeć wysiłek lokalnych sadowników- szczególnie tym cydrem wspieraliśmy, oj wspieraliśmy ;), kolejnych kilka dni spędzonych w Sandomierzu (z tego miejsca odsyłamy do osobnego wpisu o atrakcjach w Sandomierzu, w którym zdecydowanie warto zrobić dłuższą przerwę!).
Dzień 3. Z wizytą na Podkarpaciu
Trasa: Sandomierz – Góry Pieprzowe – Tarnobrzeg – Baranów Sandomierski
Po obejrzeniu starego miasta w Sandomierzu zostały nam jeszcze do odkrycia Góry Pieprzowe, tzw. Pieprzówki. Ten rezerwat przyrody swoją nazwę bierze od nietypowego wyglądu łatwo kruszącej się skały (konkretnie łupków kambryjskich), która, roztarta w palcach, przypomina wyglądem czarny pieprz. Tak nietypowe okoliczności upodobały sobie dzikie róże, których kilkanaście gatunków zidentyfikowano na zboczach Gór Pieprzowych. Przez rezerwat prowadzi pieszy szlak, ale zaskakująco wymagający jak na tą część Polski. Liczne stromizny oraz róże i inne suchorośla, niemiłosiernie tnące i kłujące nas, ubranych w krótkie spodenki i koszulki, okazały się nie lada wyzwaniem. Dużo łatwiej na punkt widokowy dostać się rowerem jadąc w kierunku Kamienia Łukawskiego. , ubranych w krótkie spodenki i koszulk, okazały się nielada wyzwaniem. Dużo łatwiej na punkt widokowy dostać się rowerem jadąc w kierunku Kamienia Łukawskiego.
Tarnobrzeg – kopalnia czy jezioro?
Po obejrzeniu ,,Pieprzówek” zdecydowaliśmy się na mały ,,skok w bok” do województwa podkarpackiego, na terenie którego znajdują się Tarnobrzeg i Baranów Sandomierski. Może to nie jest już świętokrzyskie, ale będąc ,,w okolicy” nie mogliśmy nie zobaczyć zamku w Baranowie Sandomierskim. Przejechaliśmy więc przez most na Wiśle i wybierając wiejskie dróżki w okolicy wiślanych wałów, dotarliśmy do Tarnobrzega. Samo miasto nas specjalnie nie zachwyciło, jednak chcieliśmy zobaczyć pałac Tarnowskich w Dzikowie (dziś dzielnica Tarnobrzegu). Niestety tego dnia był zamknięty dla zwiedzających, a szkoda, bo zamek skrywa w sobie część tzw. ,,kolekcji dzikowskiej”- zbioru niezwykle cennych obrazów i przedmiotów przez pokolenia zbieranych przez rodzinę Tarnowskich. Choć po wojnie kolekcja uległa rozproszeniu, znajdujące się w Tarnobrzegu muzeum stara się o zwroty cennych artefaktów do swojej placówki.
W Tarnobrzegu warto też zatrzymać się koło Jeziora Tarnobrzeskiego, jednego z najczystszych w Polsce. Ta informacja jest o tyle ciekawa, że jezioro to nic innego jak zalane wodą wyrobisko górnicze, w którym pozyskiwano siarkę. 1.5 mld złotych kosztowało Skarb Państwa zrewitalizowanie pogórniczego terenu, ale musimy oddać, że inwestycja należy naszym zdaniem do udanych. Dzięki temu Tarnobrzeg zyskał pokaźnych rozmiarów zbiornik wodny, z długą, piaszczystą plażą, ścieżką rowerową, wyciągami do kite-surfingu i wypożyczalniami sprzętu wodnego. Nas też skusiła wizja chłodzącej kąpieli i jak staliśmy, tak wskoczyliśmy do wody :). Bawiliśmy się doskonale!
Rowerowe podchody
Po tej kąpieli do pokonania został nam raptem ostatni, kilkukilometrowy, odcinek do Baranowa Sandomierskiego. Niestety nie mogliśmy polegać na żadnych szlakach rowerowych i trochę wysiłku kosztowało nas wymyślenie trasy, która pozwoliłaby nam ominąć bardzo ruchliwą drogę. Posiłkując się zdjęciami satelitarnymi i ,,zmysłem harcerza”, udało nam się jakoś pokrętnie do Baranowa dotrzeć. Następnego dnia okazało się, że można było pojechać ten odcinek trochę sprytniej, radzimy więc rzucić okiem na oba ślady GPS i porównać dwie opcje.
Dzień 4. Czyli jak przypadkiem zrobiliśmy ponad 100 kilometrów
Trasa: Baranów Sandomierski – Rytwiany – Kurozwęki – Szydłów – Busko Zdrój
Zamek w Baranowie Sandomierskim
Dzień czwarty naszej wycieczki przyniósł największe fizyczne wyzwanie i zaowocował pierwszym w tym sezonie ponad 100-kilometrowym odcinkiem. Z rana zwiedziliśmy pałac w Baranowie Sandomierskim, który mimo zawieruchy dziejowej zachował się w naprawdę dobrym stanie. Tę rezydencję wznieśli sami Leszczyńscy, tak, ci od króla Stanisława Leszczyńskiego. Więcej o Baranowie Sandomierskim niebawem.
Po obejrzeniu rezydencji planowaliśmy przejechać przez Wisłę promem i wrócić do świętokrzyskiego, jednak okazało się, że pan promowy obsługuje przeprawę według sobie jedynie znanych kryteriów i od łowiących na łódce wędkarzy dowiedzieliśmy się, że pojechał szukać pracy w Tarnobrzegu. Na sama myśl o 20 kilometrowym objeździe, zastanawialiśmy się przez chwilę, czy nie dałoby się przeprawić na drugi brzeg łódką…Musieliśmy więc cofnąć się do mostu w Tarnobrzegu, co kosztowało nas dodatkowe kilometry. Następnie obraliśmy kurs na Rytwiany, podążając, mniej lub bardziej dokładnie, żółtym szlakiem rowerowym.
W Rytwianach zatrzymaliśmy się na chwilę przy ruinach rycerskiego zamku i przy pałacu Radziwiłów, który dziś służy jako hotel. Po tej przerwie dojechaliśmy do Staszowa, a następnie czarnym szlakiem (który niewiele ze szlakiem rowerowym miał wspólnego, ale szczęśliwie ruch samochodowy nie był tego dnia duży) dotarliśmy do Kurozwęk.
Pałac w Kurozwękach – z wizytą u bizonów
W Kurozwękach do zobaczenia jest zabytkowa rezydencja rodziny Popielów oraz przylegające do niej atrakcje, takie jak jedyne w Polsce stado bizonów czy mini-zoo dla dzieci. Barokowo-klasycystyczna rezydencja robi wrażenie szczególnie z zewnątrz, a jej charakterystyczny kolor, różu pompejskiego, doskonale prezentuje się na fotografiach. Niemało wysiłku kosztowało rodzinę Popielów odzyskanie zabranego po wojnie obiektu i widać, że ciągle trwają prace remontowe obiektu. Choć wnętrza są raczej skromne, zdecydowanie warto docenić starania przywrócenia Kurozwękom ich dawnej świetności.
Wizyta w Szydłowie – ,,polskim Carcassonne”
Z Kurozwęk zdecydowaliśmy się jeszcze podjechać do Szydłowa, bo tytuł ,,polskiego Caracassone” podziałał na naszą wyobraźnię. I rzeczywiście, wzniesione w XIV wieku mury do dziś robią spore wrażenie. Choć obecnie Szydłów nie ma nawet praw miejskich, w średniowieczu było to miasto królewskie, a więc należące do samego króla. Był to nie tylko prężny ośrodek rzemieślniczy, ale również handlowy. Produkowano tu sukno, w XVI wieku działały wodociągi, funkcjonował browar, a wyznawcy różnych religii mieli zagwarantowane takie same prawa. Szydłów zaczął podupadać w XVII wieku na skutek zniszczeń wojennych i zaraz. Jedyną pozostałością po czasach dawnej świetności osady są długie na 700 metrów mury i budynki dawnego zamku królewskiego. Wjeżdżając do Szydłowa od strony kościoła św. Władysława, doskonale można wyobrazić sobie, jakie wrażenie musiały robić potężne szydłowskie obwarowania na kupcach czy rolnikach przybywających do miasta. Zainteresowaliśmy?
Zapraszamy do naszej relacji z Szydłowa – “polskiego Carcassonne”
Jak pech, to pech…
Słońce chyliło się już ku horyzontowi, kiedy wreszcie zdecydowaliśmy, gdzie chcieliśmy spędzić noc. Padło na Busko-Zdrój, z którego bliżej nam było do zaplanowanych na kolejny dzień atrakcji. Ze względu na porę zdecydowaliśmy się przycisnąć mocniej na pedały i jak najszybciej dojechać bocznymi drogami do znanego uzdrowiska. Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo, nie dość że nawigowanie pochłonęło sporo czasu, to jeszcze po drodze złapaliśmy gumę. Do Buska dojeżdżaliśmy już po zmroku, mocno zmęczeni, marząc jedynie o miękkim łóżku. Wielce się więc zdziwiliśmy, gdy w naszym hotelu przywitali nas wirujący na parkiecie seniorzy, którzy podrygiwali do przeboju ,,Miłość w Zakopanem”…
Dzień 5. Małe wielkie miasta – małe wielkie historie
Trasa: Busko Zdrój – Wiślica – Nowy Korczyn – Wiślana Trasa Rowerowa – VeloDunajec – Tarnów
Krótka kuracja w Busku-Zdrój
Po porannym objeździe Buska i rzucie oka na zabytkowy budynek zdrojowych łazienek, zaprojektowany przez znanego Warszawiakom Marconiego (to ten od Hotelu Europejskiego), zajrzeliśmy do Informacji Turystycznej (pozdrawiamy niezwykle pomocną pracownicę IT!, doskonałe wskazówki) i ruszyliśmy w stronę Wiślicy. Po drodze minęliśmy wzniesiony przez Długosza kościółek koło Chotla Czerwonego i mentalnie przygotowaliśmy się na kolejne z Długoszem spotkanie, w Wiślicy właśnie.
Wiślica – małe miasto z wielką historią
Wiślica to jedno z najmniejszych miast w Polsce, które do tego zacnego miejskiego grona dołączyło ledwie na początku 2018 roku. Niech Was to jednak nie zmyli, bo odegrała Wiślica w swoim czasie niebagatelną rolę – to tu Kazimierz Wielki proklamował statuty wiślickie, pierwszą próbę zmienienia prawa zwyczajowego.
W ogóle historia Wiślicy sięga już IX wieku, czego dowodem są ruiny kościoła wczesnochrześcijańskiego, odkrytego nieopodal wiślickiej kolegiaty. Tych kościołów w Wiślicy było kilka i po każdym została nietypowa pamiątka. Nam najbardziej podobały się cudem zachowane posadzki krypty kościelnej datowane na XII wiek. Jeśli tylko będzie taka możliwość, polecamy obejść okolice kolegiaty z przewodnikiem. Sama kolegiata też robi wrażenie, szczególnie pozostałości po grecko-bizantyjskich freskach i rzeźba Matki Bożej Łokietkowej, która, według legendy, miała pomóc chowającemu się w Wiślicy królowi (mamy wrażenie, że on na zmianę chował się i walczył, oj nie miał on łatwo…). Po prawej stronie kolegiaty znajduje się z kolei ufundowany przez samego Długosza dom dla kanoników, podobny do tego w Sandomierzu. Ciekawostką jest, że podobno wiślicka kolegiata, tak jak i kościół w Sandomierzu, to jeden z kościołów pokutnych, do wybudowania których zmusiły Kazimierza Wielkiego jego grzechy (za grzech jedni uważają zainteresowanie kobietami, inni próbę odebrania kościołowi części podatków).
Wiślica zaskoczyła nas swoimi historiami, ale zdecydowaliśmy jechać dalej – i słusznie, bo tuż za granicami miasta (już miasta!), rozciąga się kraina zwana Ponidziem, która jako żywo przypominała nam biebrzańskie lub narwiańskie klimaty. Leniwie meandrująca rzeka, trawy, ptaki i ani jednego człowieka na całym odcinku. Oj wrócimy my jeszcze na to Ponidzie, wrócimy!
Nowy Korczyn – historia upadku
W Nowym Korczynie nasza wycieczka po świętokrzyskim dobiegła końca. Ta licząca zaledwie 1000 mieszkańców wieś jest obecnie nieznana, i aż trudno uwierzyć, że do XVII wieku miasto Nowy Korczyn było jednym z najważniejszych ośrodków Małopolski, miejscem sejmików, gdzie w lokalnym zamku urzędowali często polscy władcy. To kolejne po Opatowie czy Szydłowie świadectwo upadku wielkiej kiedyś Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Przeprawiając się przez Wisłę, znaleźliśmy się już w naszej drogiej Małopolsce, która przywitała nas swoimi sztandarowymi rowerowymi trasami – Wiślaną Trasą Rowerową i VeloDunajec, prowadząca do Tarnowa. Trasy te nie dość, że doskonale oznakowane, są też wyjątkowe widokowo – szczególnie te odcinki puszczone po nadrzecznych wałach. Takim oto rowerostradowym akcentem zakończyliśmy naszą wyprawę i z Tarnowa złapaliśmy pociąg do domu.
Mapa naszej trasy rowerowej przez województwo świętokrzyskie
Inne atrakcje województwa świętokrzyskiego
Chcesz poznać więcej zakątków świętokrzyskiego? Zapraszamy do naszych wpisów!
Hej. Z Baranowa mogliście udać się w kierunku Zadusznik, tam jest most kolejowy z kładką dla pieszych i tak przeprawilibyście się przez Wisłę w dużo przyjemniejszy sposób. Pozdrawiam
Dziękujemy za wskazówkę. Nam się nie przyda, ale jeśli ktoś się skusi na nasą traskę będzie miał alternatywny przejazd przez Wisłę. Pozadriawmy:)