Giewont bez kolejek? Relacja z jesiennego wypadu w Tatry.

Całe lato korciło nas, żeby w końcu pojechać w Tatry. Mieszkamy tak blisko, a tak rzadko w nich bywamy. Gdy tylko nadarza się jakieś święto, dłuższy weekend lub zachęcająca do długich wędrówek letnia pogoda, przed oczami stają nam korki na Zakopiance oraz tłok na szlakach i niestety… odpuszczamy. Trudno, wybieramy wtedy bardziej spokojne szlaki Beskidu Sądeckiego czy Niskiego, ciesząc się ukochaną przez nas atmosferą pustych górskich przestrzeni i szukając najpiękniejszych widoków… na Tatry właśnie :). Jednak gdy z gór wyjadą ostatni letnicy, temat powraca jak bumerang- to może jednak w te Tatry? A skoro doczekaliśmy się w końcu słonecznej jesieni, nie pozostało nic innego niż ruszyć w Taterki i zdobyć najbardziej kultowy szczyt w tym kraju…

Giewont – mam i ja!

Mówią, że Giewont to w istocie śpiący rycerz, który powstanie, gdy przyjdzie potrzeba bronić kraju. Legendy legendami, śpiący rycerz nadal słodko drzemał, gdy my budziliśmy się o świcie w schronisku PTTK na Kalatówkach.

Od razu po śniadaniu poszliśmy w stronę Hali Kondratowej, gdzie pierwsi poranni turyści raczyli się gorącą kawą z termosu. Druga połowa października, słoneczna dolina, krótki rękawek i aromat kawy- gdybyśmy nie widzieli tego na własne oczy, nie pomyślelibyśmy, że taki obrazek w ogóle jest możliwy. Jesień zaskakuje!

Za Halą Kondratową zaczyna się mozolne podejście pod Kondracką Przełęcz. Krok po kroku, krok po korku, po najbardziej wyślizganych kamieniach, jakimi przyszlo nam do tej pory iść- chyba nie ma przesady w imponujących statystykach wejść, którymi cieszy się ten szczyt. Doskonale widać, że tą trasą regularnie podążają rzesze Polaków ze wszystkich zakątków kraju, który łączy jeden cel – zdobycie Giewontu. 

Górujący nad okolicą krzyż dodawał sił do wędrówki, a widoki, które pojawiały się za plecami wprowadzały prawdziwie górski klimat.

Na Kondrackiej Przełęczy zatrzymaliśmy się na krótką przekąskę i sesję zdjęciową, podziwiając majestatyczne Czerwone Wierchy, Świnicę, Kasprowy i kilka innych, mniej znanych nam (jeszcze) szczytów. Następnie ruszyliśmy zdobywać jeden z najsłynniejszych szczytów Tatr.

Przed samym krzyżem trasa zamieniła się w jednokierunkową, a przy wchodzeniu trzeba było posiłkować się łańcuchami. To nasze pierwsze doświadczenie z taką wspinaczką i chyba złapaliśmy bakcyla…

Ze szczytu rozciągały się istnie bajkowe widoki…

Nic tylko dumać i dumać, w ciepłym październikowym słońcu… 

Najpiękniejsza dolina Tatr?

Choć trudno ,,napatrzyć” się takim spektakularnym widokom, w którymś momencie trzeba było podjąć ,,męską” decyzję- idziemy dalej. Pobujaliśmy się trochę na łańcuchach i już znów byliśmy na szlaku. Najpierw cofnęliśmy się do Kondrackiej Przełęczy i, choć kusiła wspinaczka na Czerwone Wierchy, tym razem udaliśmy się żółtym szlakiem w stronę Doliny Małej Łąki.

To naprawdę bardzo widowiskowe zejście, naszym wysiłkom towarzyszył widok ostrych skał Giewontu i Grzybowca. Piknik urządziliśmy z kolei z widokiem na Małołączniak, który jesienną porą wyglądał bardzo malowniczo.

Schodziliśmy powolutku, raz otwartym szlakiem, innym razem w otoczeniu tatrzańskiego lasu, ciesząc się tym spokojnym, jesiennym dniem. Prawdziwie sielankowo poczuliśmy się jednak dopiero na samej Wielkiej Polanie w Dolinie Małej Łąki.

Beż wypłowiałych przez lato traw kontrastował z zielenią świerków, poprzetykaną z kolei kolorami liściastych drzew. Dolinę zamykał widok na potężne tatrzańskie Turnie, uświadamiając nam, z jakiej wysokości właśnie wracaliśmy. Nie wiedzieliśmy, czy patrzeć naprzód czy też może za siebie- z każdej strony dolina prezentowała się bardzo malowniczo i zrobiła na nas lepsze wrażenie niż słynna Chochołowska.

Jeśli więc kiedyś będziecie szukać spektakularnego, acz spokojnego miejsca na spacer, koniecznie zajrzyjcie na żółty szlak! My już obiecaliśmy sobie wrócić tu zimą!

Szlak żółty doprowadza do parkingu, z którego należy skręcić w prawo, udając się do Zakopanego. Koło sanktuarium w Krzeptówkach znajdziecie przystanek autobusowy nowych miejskich linii- brawo Zakopane za tą inicjatywę, w końcu nie trzeba polegać na widzimisię prywatnych busiarzy. Zanim jednak wpakujecie się do busa, nie zapomnijcie zatrzymać się przy Starej Bacówce na Polanie Biały Potok. Raz, że doskonale widać za nią ,,śpiącego rycerza”, co jednak ważniejsze- to doskonałe miejsce na kawałek pysznego góralskiego serka. Łasuchy z pewnością znajdą coś dla siebie- od serków krowich, krowio-owczych po owcze, od najmocniej wędzonych do zupełnie niewędzonych. Palenisko na środku ,,chatki” doskonale zarumienia smakowite oscypki, które podane z kopiastą łychą domowej żurawiny smakują wprost obłędnie. Idealne zwieńczenie słonecznego, ciepłego i kolorowego październikowego czwartku! Mniam!

Praktyczne informacje:

Start: Hotel PTTK Kalatówki (można zacząć z Kuźnic, +1.5km)

Koniec: Gronik (parking), do tego trzeba dojść do przystanku autobusowego

Długość: 13km

Data ostatniej aktualizacji:

Kategoria: Małopolskie, Polska

4 komentarze do “Giewont bez kolejek? Relacja z jesiennego wypadu w Tatry.”

  1. Świetne zdjęcia. My również wybraliśmy się na Giewont jesienią i jest o niebo lepiej niż w sezonie letnim 🙂 wejście na sam Giewont zrealizowane szybko i mało ludzi na szczycie. Można w spokoju posiedzieć i nacieszyć się widokami.

    Pozdrawiamy!

    Odpowiedz
    • I nalepsze, że mamy tak różnorodne góry, więc nigdy się nie nudzą. Majestatyczne Tatry, tajemnicze Góry Stołowe, Karkonosze z pięknymi wodpospadami, tajemniczy i dziki Beskid Niski. Jest co robić cały rok:)

      Odpowiedz

Dodaj komentarz