Gorce zimą: Czarny szlak z Klikuszowej, czyli jak potrafi zaskoczyć zima?

O tym, że w zimę w górach warto starannie dobrać szlaki, pisaliśmy już kiedyś w osobnym artykule. Wiadomo, dzień krótki, mróz i śnieg sprzyjają wyziębieniu, a i znaleźć się na jakimś lawinisku byłoby raczej niefajnie. Dlatego właśnie o tej porze roku, jako pokorni piechurzy niewyposażeni (jeszcze :P) w rakiety śnieżne wybraliśmy się na pozornie krótki szlak. Padło na Gorce i czarną trasę z Klikuszowej przez wskrzeszone ostatnimi czasy do życia schronisko Koliba na Łapsowej Polanie aż po zejście niebieskim szlakiem do Nowego Targu. Wszystko przemyślane i zaplanowane- dwa termosy herbaty, ciepły barszczyk w schronisku, kaloryczne przekąski w plecaku i rozgrzewający makaron w naszej ulubionej nowotarskiej jadłodajni – Deja Vue. Co udało nam się zrealizować z tego planu? Cóż, nie tak wiele, ale za to chyba trochę lepiej poznaliśmy psychikę himalaistów.

Aha – Mamo, naprawdę wszystko było pod kontrolą i bezpiecznie. Naprawdę.

W drogę!
Śnieg, słońce, góry- kwintesencja zimy!

Gorczańska kraina śniegu

Zaczęło się dość niewinnie – szlak czarny złapaliśmy zaraz koło przystanku autobusowego i już po chwili skręcaliśmy koło cmentarza w stronę Gorców. Ciężko brodziło się w nawianym śniegu, ale nie mogliśmy przypuszczać, że za godzinę będziemy wspominać ten kawałek jako bardzo ,,lajtowy”. Podchodziliśmy bardzo łagodnym podejściem po polnej drodze ubitej przez samochody. Słońce jeszcze nieśmiało walczyło z waciastymi chmurami, a my cieszyliśmy się widokiem białego bezkresu. Idąc tak, pomyśleliśmy, że to w sumie miły szlak dla rodzin. Dziś wiemy, że miły, owszem, ale pewnie dopiero latem.

Widok na kościół w Klikuszowej
Biały bezkres…
Kraina Królowej Lodu…
Tu jeszcze całkiem przetarte odcinki…
Nawet jej się za bardzo nie chciało w tym kopnym śniegu uciekać…

Szlak z przeszkodami

Bo gdy tylko minęliśmy otwarte polany, po których bez jakiejkolwiek żenady hasały sarenki, gdy zostawiliśmy za sobą ogniskową wiatę na kuligi, gdy wreszcie przeszliśmy wzdłuż wyślizganego przez narciarzem śladu, czarny szlak zaprosił nas w kierunku gęstego lasu. Zdziwiliśmy się, że nikt przed nami po nim nie szedł, ale dzielnie brodziliśmy w kopnym puchu. Przy pierwszej powalonej pod ciężarem śniegu choince, która utworzyła na wąskiej trasie rodzaj śniegowego tunelu, zrozumieliśmy, czemu nikt nie kwapił się spróbować tej drogi. Na tę chwilę nawet dobrze się bawiliśmy, przechodząc pod nią na czworaka. Im dalej szliśmy, tym więcej podobnych przeszkód wyrastało na naszej drodze. Momentami musieliśmy zupełnie obejść szlak, bo wąski wąwóz, którym prowadził, był właściwie nie do przejścia. Śnieżne zaspy, barykady z powyginanych świerków, nierówny teren, w którym można było zapaść się w śniegu po pas i potem niezgrabnie się z niego wydostawać- w takich warunkach po góach nigdy wcześniej nie szliśmy. Przy każdej pokonanej przeszkodzie, czy to okrakiem, na klęczkach, podciągając się lub czołgając, mieliśmy nadzieję, że zaraz wyjdziemy na przepłaszczenie i wynagrodzimy sobie trudy czymś pysznym w schronisku. Swoją drogą, kto gustuje w biegach przeszkód, takich jak np. Runmaggedon, powinien koniecznie trenować na tym szlaku- emocje i porządne zmęczenie gwarantowane!

Na początku to było nawet fajne 🙂
Starszy Specjalista ds Przecierania Szlaków

Co siedzi w głowie himalaistów?

Maszerując, zastanawialiśmy się, co powoduje, że mimo ewidentnie beznadziejnych warunków wciąż przemy do przodu, pocąc się, sapiąc i raz po raz rozgrzewając się gorącą herbatą. Przecież ani to jakieś bardzo przyjemne, ani widoków (poza widokiem własnych ostrożnie stawianych kroków), ani też niczego nie musieliśmy sobie udowadniać. Zrozumieliśmy wtedy, co może siedzieć w głowach himalaistów, którym łatwiej jest iść do przodu, niż zawracać. My też racjonalizowaliśmy sobie dalsze przecieranie szlaku- już zaraz będzie płasko, szkoda przemierzonego odcinka, łatwiej będzie nam zejść innym szlakiem do Nowego Targu itp. Choć nasze wysiłki musiały wyglądać dość komicznie, byliśmy przekonani, że jedyną drogą jest ta  przed nami.

To nie pozerka- parę razy trzeba było wspinać się pod zaspy sięgające dobrze powyżej pasa…
Wędrując…

Z pozdrowieniami dla anonimowego narciarza

Na mapie wszystko wyglądało dobrze- nasz szlak miał w pewnym momencie spotkać się z jakąś utwardzoną ścieżką, a ta z kolei doprowadziłaby do Koliby. Przerzedzające się na górze drzewa dawały nadzieję na jakiś spokojniejszy spacer, jednak gdy już do nich doszliśmy, zrozumieliśmy, że nawet ten kawałek będzie walką. Jedynym ludzkim śladem na śniegu były równoległe paski po nartach- wymyśliliśmy więc, że skoro jakiś narciarz zapuścił się w tak dziki kawałek lasu, z pewnością musiał dobrze znać te okolice. Dzięki temu, zamiast co chwila nerwowo sprawdzając położenie na GPSie (wszak oznaczenia na drzewach w przeważającej mierze schowane były pod śniegiem), mogliśmy przyspieszyć kroku, kierując się, w naszym mniemaniu, już coraz bliżej kolejnego wyczekiwanego ,,skrzyżowania”. Gdy do niego dotarliśmy, okazało się, że przecinająca nasz szlak droga w warunkach zimowych jest raczej umownym konceptem- znów, kolejna nieprzetarta trasa, której przebiegu między drzewami przy półmetrowym śniegu po prostu nie dało się odczytać.

,,Wycof” ze względu na ,,warun”

Zdecydowaliśmy się więc podążać dalej tropem narciarza, którego, podobnie jak nas, przeraziły warunki na ostatnim odcinka czarnego szlaku. Najwyraźniej więc próbował objechać go bokiem. Spróbowaliśmy i my, mając świadomość, że od schroniska dzieli nas już raptem kilkaset metrów. Niestety, doszliśmy do polany, na której wszystkie ślady się urwały. Dookoła gęsto rosły drzewa i nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie iść dalej. Dzielny narciarz chyba też po prostu odwrócił się i wrócił po swoich śladach, a my znaleźliśmy się w kropce. Szlak do schroniska miał nam zająć 1 godzinę i 40 minut, a wędrówka trwała już aż cztery.

W obliczu upływającego dnia i narastającego zimna, zdecydowaliśmy nie ryzykować. Byliśmy przygotowani do długiego spaceru w mrozie, ale wystarczyłoby żeby zaszło słońce lub zawiał wiatr, żeby nagle odczuć wilgoć ubrań i pot pod kurtką. W końcu nie o to chodzi, żeby przeliczyć swoje możliwości i stać się gwiazdą wieczornego dziennika… Niepocieszeni, ale pogodzeni z decyzją, odwróciliśmy się i wróciliśmy po swoich śladach. Na poprawę humoru dopiliśmy herbatę z widokiem na Tatry, strzeliliśmy kilka krajobrazowych fotek i ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego… Tym razem do Koliby dojść się nie dało, ale to nie jest nasze ostatnie słowo!

 

Herbatka na pociechę- ,,panoramiczna” …

Tymczasem, jeśli szukacie zimowych wyzwań, polecamy te opisane przez nas w artykule o górskich szlakach zimowych dla początkującyh. Z kolei w tym artykule pisaliśy jak przygotować się do wyjścia w góry.

Śnieżna perfekcja…

Data ostatniej aktualizacji:

Kategoria: Małopolskie, Polska

12 komentarzy do “Gorce zimą: Czarny szlak z Klikuszowej, czyli jak potrafi zaskoczyć zima?”

  1. Witam pięknie opisane i gratulacje odwagi. A jeśli ktoś z państwa wybiera się w nasze piękne góry to zapraszam na noclegi ‼‼Zapraszamy‼‼

    Odpowiedz
  2. Ba, mi zdarzało się brodzić po pas w zaspach na mojej „przydomowej” górze św. Marcina.

    Ps. Taki myk survivalowo outdoorowy.
    Można uciąć po jednej solidnej gałęzi świerkowej i przymocować ją trytytkami, reptaśmą, lub sznurkiem do butów. Iść się z tym nie da, ale suwać nogi można takim „krokiem narciarskim”, męczy, ale nie rak jak zapadanie się w śniegu. Nauczyłem się metody podczas wędrówki w Beskidzie Żywieckim a potem potwierdziłem w Niskim.

    Ps. Zdjęcia malownicze. Pozazdrościć przygody.

    Ps2. Dla himalaistów (ogólnie osób podejmujacych takie wyzwania) jest jeszcze kwestia finansowa. Udana wyprawa pozwala zgromadzić środki (sponsorów), przegrana, często powoduje ich utratę.

    Odpowiedz
    • Serio, w Tarnowie bywają jeszcze takie zimy? Jakoś ostatnio w Krakowie mocno licho w tej kwestii…
      Surivalova metoda bardzo ciekawa, choć mamy nadzieję, że nie będziemy musieli jej prędko sprawdzać… 🙂 Po ostatnim razie mamy jakby troszkę dość 😉
      Z tym aspektem finansowym masz pełną rację, plus aspekt ,,zapisania się w historii”- najmłodszy zdobywca, zimą, tyłem, na kolanach…

      Odpowiedz
  3. M. S. : Oj pięknie, pięknie. W czasach mojego dzieciństwa tak pięknie i śnieżnie też na Warmii bywało. Gratuluję odwagi a jeszcze bardziej rozwagi , bo zwrot do tyłu był jak najbardziej słuszny, gorąco pozdrawiamy Was.

    Odpowiedz
    • Hej, w wyższych partiach jak najbardziej, w Tatrach potrafi zalegać nawet do maja 🙂
      My lubimy luty, szczególnie drugą połowę, bo jest już przyjemnie ciepło, a jednak krajobraz zimowy- polecamy np nasze traski z Beskidu Sądeckiego. Było pięknie!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz