W krainie tetrapoda i czarownic, czyli Kielecczyzna na rowerze

Jakie macie skojarzenia z województwem świętokrzyskim? My przynamy się bez bicia- nie mieliśmy zbyt wielu. Owszem, z geografii pamiętaliśmy, że góry Świętorzyskie to najstarsze pasmo w Polsce, a z odbytej przed laty ,,wycieczki z klasą” kojarzyliśmy magiczne historie o tutejszych wiedźmach. Poza tym trzy-po-trzy, pogrom kielecki i stacja we Włoszczowie. Dlatego też zdecydowaliśmy – musimy zjechać przynajmniej samą Kielecczyznę. Tak na początek. Żeby chociaż spróbować wyobrazić sobie, jak tam może być, sprawdzić, czego można się spodziewać.

Pokręćmy po Kielecczyźnie!

Wybraliśmy się więc na czterodniową wycieczkę rowerowo-krajoznawczą. Taka forma zwiedzania sprawdziła się u nas zarówno na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, jak i na Roztoczu- dzięki niej mamy zarówno przyjemność z ruchu na świeżym powietrzu, jak i szansę spokojnie przyjrzeć się mijanym miejscom i zatrzymać się w każdym, które nas zaintryguje.

I choć to może wyświechtany slogan, to prawda- Świętokrzyskie potrafi oczarować! Nas zachwyciły przede wszystkim idealnie wiosenne widoki mijane na trasie. Połowa maja, w powietrzu odurzający zapach kwiecia, miłe acz nieuciążliwe słońce i puste trasy. Sunęliśmy przez pagórki, ciesząc oczy widokiem delikatnie pofałdowanego terenu i przyglądając się wzmożonej pracy na roli. Pagórkowatość terenu zapewniła również miłe wyzwanie fizyczne- niektóre podjazdy potrafiły mocno dać w kość, dzięki czemu realizowaliśmy nasze sportowe ambicje. Radzimy wziąć to pod uwagę przy planowaniu podobnej wycieczki, bo ,,niedzielny” kolarz może mieć problem na niektórych odcinkach trasy. Wystarczy jednak podzielić ją na krótsze etapy i z pewnością nawet mniej wprawiony rowerzysta będzie mieć równie wiele radości z jeżdżenia po tej okolicy.

Wizyta w świętokrzyskim była również ciekawą lekcją dość odległej historii Ziemi- od tetrapoda, najstarszego czteronoga z okresu dewonu, który wyszedł z wody 390 mln lat temu (!), po Neandertalczyka, zamieszkującego Jaskinię Raj przed 20 tysięcy laty. Ciekawy jest też aspekt geologiczno-przemysłowy regionu. Intrygująca mnogość mijanych po drodze zabytków i ruin miejsc poprzemysłowych, a również nazwy miejscowości (np Miedziana Góra, Huta) były wyraźnym znakiem, że przemysł stanowił istotne źródło dochodu okolicznych mieszkańców.

Jednak dopiero wizyta w Geoparku w Kielcach uświadomiła nam z czego to wynika- teren ten na skutek uwarunkowań geologicznych jest obfity w surowce mineralne, a działalność górniczą i przetwórczą prowadzi się tu od czasów prehistorycznych. A że przemysł to również rozwój społeczny, w ten sposób zbiegają nam się w jeden różne tropy: geologiczne, historyczne, społeczne i ekonomiczne. Będziemy się je starali dla Was zgłębic w naszych kolejnych tekstach.

Nasza trasa

Już niebawem dodamy tu również mapę trasy, ale póki co krótki opis trasy i mijanych atrakcji:

 Dzień 1

  • 06.00 Przejazd z Krakowa do Wolicy
  • Wizyta w Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni
  • Przez Chęciny do Jaskini Raj (czarny szlak rowerowy)- wizyta w Jaskini i Centrum Neandertalczyka
  • Nawrotka do Chęcin i zwiedzanie ruin zamku
  • Przez Szewce i Łaziska do Podzamcza Piekoszowskiego obejrzeć Pałac Tarłów
  • Przez Brynicę, wzdłuż Bobrzy, przez Miedzianą Górę do Ciosowej na zasłużony nocleg

Dzień 2

  • Wizyta w Muzeum Sienkiewicza w Oblęgorku
  • Przez Porzecze do Bobrzy – zwiedzanie ruin 
  • Przez Ćmińsk i Dąbrówkę do Samsonowa- zwiedzanie pozostałości huty Józef
  • Przez Janaszów do Dębu Bartek w Zagnańsku
  • Przez Zagnańsk ze skręte koło Dębu Daniel, przez Zachełmie i Starą Występę
  • Z Występy Kolejowej czerwonym szlakiem pieszym do Bukowej Góry i czarnym szlakiem rowerowym do Bodzentyna, obejrzenie zamku w Bodzentynie oraz Zagrody Czorstków
  • Czarnym szlakiem rowerowym do Baszowic, z Baszowic wdłuż trasy 751 do Nowej Słupii- nocleg.

Dzień 3

  • Z Nowej Słupii na Św. Krzyż szlakiem pieszym zielonym (rowery trzeba prowadzić)
  • Zjazd zielonym szlakiem rowerowym do Huty Szklanej, szlakiem rowerowym przez Świętokrzyski Park Narodowy
  • Zielonym szlakiem przez Kierków, Podlesie, Dąbrówki do Kakonina-zwiedzenie zabytkowej chaty w Kakoninie i wejście czerwonym szlakiem na Łysicę
  • Przejazd przez Porąbki, bocznymi drogami przez Górno-Parcele, Królówkę, Leszczyny, do Zalewu Cedzyna, nocleg pod Kielcami

Dzień 4

  • Dojazd do Kielc, wizyta w rezerwatach Wietrznia i Kadzielnia
  • Zwiedzanie Geoparku Kielce, Muzeum Zabawek, Pałacu Biskupów Krakowskich i spacer ulicami Kielc.

Łączna długość trasy: ok. 130 kilometrów, trasa łatwa.

Tyle suchych danych, czas na porcję wrażeń!

Dzień 1: Zamki, jaskinie i skanseny

Tokarnia – gdzie czas płynie wolniej

Trzydniową rowerową objazdówkę po Kielecczyźnie zaczęliśmy od krótkiego przejazdu pociągiem (nowoczesnym i idealnie przystosowanym do przewozu rowerów) do stacji w Wolicy. Dosłownie pięć kilometrów od stacji ulokowane jest Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni, czyli pierwsza atrakcja na naszej liście.

W niejednym skansenie już byliśmy, ale dawno żaden nie zrobił na nas takiego wrażenia. Może to kwestia tego, że byliśmy w nim praktycznie sami, a może odurzyły nas niesamowite zapachy wiosny. Właściwie nawet w niedalekim lesie, leżącym na terenie rozległego kompleksu skansenu, czuć było słodycz owocowych drzewek.

Więcej o Tokarni pisaliśmy w osobnym poście, bo wrażeń było co niemiara! Sielanka, pianie kura i świetnie zachowane obiekty naprawdę pozwalają przenieść się w czasie.

Z jednej strony niechętnie opuzczaliśmy to piękne i niezwykle spokojne o tej porze dnia miejsce, z drugiej zaś już nie mogliśmy się doczekać jakiegoś rowerowego wyzwania.

Skanse w Tokarni to turystyczna atrakcja regionu
Tokarnia to jeden z najpiękniejszych skansenów, w jakim byliśmy.

Chęciny na horyzoncie

Choć od Tokarni do Podzamcza Chęcińskiego droga prowadziła wzdłuż dość nieprzyjemnej ekspresówki (szczęśliwie z szerokim i bezpiecznym poboczem), od Podzamcza zaczął się podjazd mało uczęszczaną boczną drogą, który w końcu pozwolił rozgrzać nasze mięśnie. Dzielnie pedałowaliśmy pod górę, widząc w oddali dumne chęcińskie mury. Potężne baszty z daleka wyglądały niczym kominy elektrowni albo sporego parowca.

Jaskinia Raj

Rzuciliśmy szybko okiem na zegarek i zdecydowaliśmy jechać dalej. Tym razem musieliśmy minąć zamek, spiesząc się na umówione wcześniej oprowadzanie po Jaskini Raj- jednak wiedzieliśmy, że wrócimy tu później. Przemknęliśmy więc szybko przez Chęciny i bocznymi trasami, omijając kolejną drogę szybkiego ruchu (przebiliśmy się do czerwonego szlaku pieszego), dotarliśmy na miejsce zaledwie kilka minut przed wyznaczonym na bilecie czasem (pamiętajcie, że wejście do jaskini najlepiej zarezerwować z wyprzedzeniem).

W jaskini byliśmy już kiedyś, przy okazji szkolnej wycieczki, i mimo że to już prawie dwadzieścia lat temu, mieliśmy wrażenie, że niewiele się w jej otoczeniu zmieniło. Te same wypchane zwierzęta przy kasach, charakterystyczny zapach z barku szybkiej obsługi i antypatyczna przewodniczka. Tylko dzieci trochę lepiej ubrane :). Szkoda, że w tak interesującym miejscu nie ma jakiś przyjaznych planszy edukacyjnych albo informacji w języku angielskim, zamiast tego przypadkowy i trochę naruszony przez mole borsuk… Żeby nie było, sama Jaskinia Raj to “must-see” na świętokrzyskiej liście- o stalaktytach i jaskiniowych perłach piszemy w naszym artykule o atrakcjach świętokrzyskiego.

Zamek w Chęcinach

Po przystanku w jaskini Raj ruszyliśmy dalej, znów ku historii, tym razem nieco nam bliższej. Tak, tak, nadszedł czas by przyjrzeć się z bliska ruinom zamku w Chęcinach. Wiedząc, że niedawno przeszedł on gruntowną renowację, wdrapaliśmy się na szczyt wzgórza, aby sprawdzić jej efekty. Jakie wrażenie wywarła na nas XIII-wieczna warownia, napisaliśmy tutaj.

Po wizycie w Chęcinach, polecamy przekąsić coś w Poziomie Smaku– lokalu umieszczonym obok parkingu przy zamku. Świetne, świeże i niedrogie bistro ze znakiem ,,slow foodu” zaspokoi głód każdego gościa. Nie spodziewaliśmy się w takim miejscu tak ciekawej i oryginalnej knajpki- przyzwyczailiśmy się do obskurnych bud z frytkami i lodami, które zwykliśmy spotykać przy większych atrakcjach turystycznych, a tu proszę- zaskoczenie!

Piekoszowskie ruiny

Najedzeni ruszyliśmy dalej w drogę, kierując się na Piekoszów. Kawałek trasy jechaliśmy wzdłuż E77,  po drogach dojazdowych do pól i budów. Nie była to łatwa droga, rozjechana przez sprzęt rolniczy i ciężarówki, więc do miejscowości Szewce lub Jawornia Fabryczna sugerowalibyśmy obrać inną drogę. Ta natomiast była najprostszym i bezpiecznym, choć średnio atrakcyjnym, rozwiązaniem, więc skoro czas naglił, zabawiliśmy się w off-roadowych rowerzystów. Od powyższych miejscowości można już spokojnie poruszać się chodnikami i trasami rowerowymi. Ba, nawet udało nam się wpaść na szlak Green Velo, który doprowadził nas do pałacu w Piekoszowie, wybudowanym przez ród Tarłów w XVII wieku na wzór kieleckiego Pałacu Biskupów.

Rezydencja znajduje się w stanie tak zwanej ,,trwałej ruiny”, czyli w takim, w którym nie podejmuje się żadnego wysiłku konserwatorskiego poza utrzymaniem statusu quo,  zabezpieczeniem murów, właściwą ekspozycją w terenie i ewentualnie umożliwieniem obsługi ruchu turystycznego.

,,Trwała ruina” nie jest terminem prawnym, a jedynie konceptem w konserwacji. Klucząc po zakamarkach piekoszowskiej rezydencji, odnosiliśmy wrażenie, że termin ,,trwała ruina” w tym przypadku jest wymówką do zapuszczania obiektu.. Wyższe kondygnacje pałacu zdążyły się już zapaść, a na ostatnim zachowanym lokalna młodzież urządza sobie pijatyki. Po ostałych się gdzieniegdzie podłogach lepiej nie stąpąć, o ile nie chce się wylądować w historycznych piwnicach. Z kolei nad wejściem do pałacu ktoś zawiesił tablicę do gry w koszykówkę, która w takim miejscu wygląda naprawdę smutno…

Jest tu na swój sposób pięknie– i ciepły odcień murów skąpanych w wieczornym, zachodzącym już słońcu, i bezkresne pola, które można podziwiać z pałacowych okien. Tu kawałek łuku, który kiedyś musiał tworzyć oś sklepienia (jak było pomalowane?, co przedstawiały freski?), tam ogromne okna, które pewnie wychodziły na imponujący balkon (kto na nim bywał? do czyjej przylegał sypialni?), jeszcze gdzie indziej dwie kręte, ciasne i symetryczne klatki schodowe, dziś prowadzące do nikąd.

Po Podzamczu Piekoszowskim pozostało nam jedynie dotrzeć w okolice Miedzianej Góry, w której planowaliśmy zakończyć ten dzień. Sunęliśmy więc przez otwarty teren, pospieszani przez zachodzące słońce, delikatnie oświetlające przepiękną panoramę. I choć ciało się męczyło, my czuliśmy, że odpoczywamy…

Dzień 2: Huty, dęby i Łysogóry

Z samego rana, pokrzepieni przepysznymi powidłami śliwkowymi spałaszowanymi na śniadanie, udaliśmy się na poranną herbatkę do samego Henryka Sienkiewicza. Jego dworek w Oblęgorku oddalony jest od Miedzianej Góry o ledwie kilka kilometrów, które prowadzą pustymi wiejskimi drogami, łącząc się ze słynnym szlakiem Green Velo.

Zaspana jeszcze trochę okolica, już od rana intensywnie pachnąca kwiatami i my, buzujący śliwkową energią… Szczegółowa relacja z urokliwego oblęgorskiego pałacyku czeka w jednym z naszych wpisów.

Ruiny w Bobrzy

Z Oblęgorka wyruszyliśmy w stronę Porzecza, następny przystanek zaś wypadł w dość niestandardowym miejscu- w Bobrzy, przy ruinach Zakładu Wielkopiecowego. Miejsce to miało w zamyśle być jednym z kroków w stronę uprzemysłowienia Królestwa Polskiego. Według planów Stanisława Staszica, w Bobrzy zamierzano uruchomić sporą hutę, w której przerabiano by świętokrzyskie rudy. Plany te zniweczyła powódź oraz wybuch powstania listopadowego. Później w tym miejscu działały inne mniejsze obiekty przemysłowe, takie jak tkalnia, jednak oryginalnego planu Staszica nigdy nie udało się wcielić w życie.

Symbolem tego ambitnego projektu przemysłowego jest potężny mur oporowy, który bardziej kojarzy się z potężnymi fortyfikacjami niż budowlą cywilną. Obecnie zarówno mur jak i ruiny innych budynków malowniczo komponują się z kwiatami i trawami.

Ruiny huty w Samsonowie

Nie tracąc wiele czasu, ruszyliśmy do Samsonowa. Trasa prowadziła wzdłuż teoretycznie większej asfaltowej drogi, jednak tego dnia samochody mijały nas sporadycznie. Las po obu stronach dawał ulgę przed słońcem, a płaska droga zachęcała do mocniejszego naciśnięcia na pedał. W tej miejscowości również natknęliśmy się na techniczny zabytek- tym razem pochodziliśmy po terenach byłej huty Józef. Powstanie tego miejsca w 1817 roku również zawdzięczamy Staszicowi, który ewidentnie chciał wykorzystać potencjał geologiczny regionu. Huta działała prawie 50 lat, a jej ,,ojcem chrzestnym” był sam generał Zajączek, po którym obiekt przyjął swoje imię.

Dziś można zobaczyć tam ruiny hal produkcyjnych oraz wielkiego pieca, którego masywna konstrukcja robi wrażenie nawet współcześnie. W 1866 hutę spalili Rosjanie, w ramach reperkusji za odlewanie broni dla powstańców styczniowych. Na skutek zniszczeń zakład został zamknięty.

Podróż przez Bobrzę i Samsonów skłoniła nas do refleksji nad polskimi zrywami niepodległościowymi z XIX wieku. Jak wyglądałaby Polska, gdybyśmy zamiast na romantycznej walce z zaborcami skupili się na gospodarce i nauce?

W Samsonowie możecie też zaopatrzyć się w mapki i informacje o okolicy. Naprzeciwko huty działa świetnie wyposażona informacja turystyczna, w której prawdziwi pasjonaci doradzą najciekawsze miejsca do spędzenia czasu.

Dąb Bartek

Będąc w tej okolicy, nie mogliśmy nie zawitać do bodaj nasłynniejszego polskiego dębu. Choć trwają ustalenia, czy potężne drzewo liczy sobie 600 czy może raczej 1000 lat, niezależnie od wieku, Bartek (a może bardziej: Bartosz) prezentuje się imponująco. Więcej o nieco mało taktownych 😉 dyskusjach na temat wieku staruszka przeczytacie tutaj.

Choć do południa zatrzymywaliśmy się, jak widać kilka razy, po dendrologicznych refleksjach przyszła pora na porządne pedałowanie.

Sunęliśmy więc, mijając uśpione i urokliwe Zachełmie, zachwycając się doskonale zachowanymi na podwórzach drewnianymi chatami i obserwując jak na każdym wypierają je nowoczesne i wygodne domy. Ile z tych chatynek ostanie się w ciągu następnych 10 lat…?

Lepiej czym prędzej je zobaczyć, może to ostatni moment…

Czerwony szlak pieszy zaprosił nas na niezwykle przyjemną leśną dróżkę, z której następnie skręciliśmy w czarny szlak rowerowy, prowadzący aż do samego Bodzentyna.

Kilka podjazdów dało nam się we znaki, jednak dłuuuuuuuuuuugi zjazd do samego Bodzentyna uraczył nas tym niepowtarzalnym uczuciem ciepłego wiosennego wiaterku, którego tak wyczekiwaliśmy po zimie.

Bodzentyńskie krakanie

Po niedługim czasie dotarliśmy do Bodzentyna. Sielski wiosenny nastrój minął jak ręką odjął… Na koronach drzew rosnących wzdłuż całkiem miłego bulwaru rozsiadły się setki kruków, a ich krakanie słychać było w całej okolicy. Dźwięki wydobywające się z tylu kruczych dziobów wywołały u nas nieprzyjemną gęsią skórkę. Takiego ,,krukowiska” nigdy wcześniej nie widzieliśmy…. Brrrr…

Do Bodzentyna jechaliśmy w dwóch celach – przede wszystkim chcieliśmy zobaczyć ruiny pałacu biskupów, jednak równie mocno, jeśli nawet nie bardziej :), liczyliśmy na krótką przerwę, smaczny posiłek i, przy odrobinie szczęścia, jakąś aromatyczną kawę, która dodałaby nam sił na resztę dnia. Choć na mapie Bodzentyn wyglądał na dość duży ośrodek, mocno się na nim zawiedliśmy- a może po prostu nie powinniśmy się byli nastawiać na nic innego? Oczywiście ruiny zamku zdążyliśmy w międzyczasie obejść- choć dziś to naprawdę ledwie kilka ścian, imponująca lokalizacja na wzgórzu i grubość murów świadczą o ówczesnym reprezentacyjnym charakterze budowli.

W Bodzentynie warto jeszcze zobaczyć Zagrodę Czernikiewiczów– chyba najstarszą małomiasteczkową zagrodą na Kielecczyźnie, stojącą niezmiennie w tym samym miejscu od ponad 200 lat. Niestety znaleźliśmy ją kilka minut po godzinie zamknięcia, więc tym razem przyszło obejść nam się ze smakiem i co najwyżej przez sztachety w płocie podejrzeć chłopską posiadłość.

Ostatnim etapem tego dnia był dojazd do Nowej Słupi. Trasa prowadziła spokojnymi okolicznymi drogami, a wzdłuż wielu z nich mogliśmy cieszyć się naprawdę szerokim chodnikiem lub ścieżką rowerową.

Po kilku wcześniejszych wymagających podjazdach, do Nowej Słupi jechało się niezwykle przyjemnie. Delikatny spadek trasy, piękne widoki po obu jej stronach i panorama Łysogór oświetlona zachodzącym słońcem- świętokrzyskie rzucało na nas swój urok!

Dzień 3: Święty Krzyż, Łysa Góra i Łysica

Trzeci dzień naszej rowerowej wyprawy po Kielecczyźnie zaczął się od nie lada wyzwania. Wypoczęci po nocy, zerwaliśmy się z łóżek skoro świt, aby przed wszystkimi wycieczkami, pielgrzymkami i grupami turystów dotrzeć na Święty Krzyż. Poprzedniego wieczoru rozłożyliśmy jeszcze szybko mapę, żywo dyskutując na temat najlepszej trasy na tę górkę.

Jedną możliwością był długi objazd rowerem i podjazd do Św. Krzyża trasą rowerową, krótsza droga prowadziła zaś szlakiem pieszym, po którym rowery musielibyśmy prowadzić pod górę. Sprytnie uznaliśmy, że łatwiej i szybciej będzie rowery podprowadzić, tak więc górkę pokonywaliśmy sapiąc i złorzecząc cichutko pod nosem na swoje szalone pomysły.

Ostatnim kawałkiem pieszego szlaku na Święty Krzyż okazały się być dłuuuugie, w naszym odczuciu jakby niekończące się :), schody, po których człapaliśmy z rowerami na plecach… Uff, poranna rozgrzewka zaliczona!

Cóż to za pielgrzym…?

Na początku tak zwanej Drogi Królewskiej, czyli szlaku z Nowej Słupi na Święty Krzyż, nie zobaczymy pomnika wiedźmy (której spodziewalibyśmy się w Górach Świętokrzyskich) a raczej figurę tajemniczego pielgrzyma.

Niektórzy mówią, że to zarozumiały rycerz, zamieniony w kamień za swoją pychę, który przesuwa się w stronę klasztora o ziarno piasku rocznie, a gdy dojdzie do szczytu, nastąpi… koniec świata!

Z kolei inne podania łączą tajemniczą figurę z legendą o węgierskim księciu Emeryku i z powstaniem sanktuarium na Świętym Krzyżu. Emeryk, zaproszony na polowanie w polskich lasach przez króla Chrobrego, już miał strzelać do wytropionego jelenia, gdy okazało się, że między rogami zwierzęcia pojawił się krzyż. Na ten widok chłopak zaczął żarliwie się modlić, po czym jeleń znikł. Przejęty tym wydarzeniem Emeryk postanowił wybudować klasztor, w którym do dziś znajduje się ufundowany przez niego relikwiarz. Natomiast jeleń z krzyżem między rogami dumnie pręży się w herbie Świętokrzyskiego Parku Narodowego.

Świętokrzyskie sanktuarium

Choć takie legendy traktujemy z przymrużeniem oka, z zainteresowaniem obeszliśmy sanktuarium na Świętym Krzyżu, które rzeczywiście szczyci się tysiącletnią tradycją. Więcej o sanktuarium przeczytasz tutaj. Po tak emocjonującej wizycie, w której mieszały się wątki pogańskie, religijne i te dość makabryczne, odpoczęliśmy na klasztornym dziedzińcu, posilając się zasłużoną kawą w towarzystwie domowego sernika. Czas było ruszać w drogę!

Jak powstały gołoborza?

Nieopodal sanktuarium znajduje się również taras widokowy, z którego można przyjrzeć się słynnym świętokrzyskim gołoborzom, powstałym w okresie zlodowacenia bałtyckiego (plejstocenu) na skutek zamarzania wody w szczelinach piaskowca. Lód rozsadzał kamień, rozdrabniając go na mniejsze bloczki.

Najdrobniejsze odłamki uległy zwietrzeniu, pozostawiając jedynie charakterystyczne ,,rumowisko”- o wiele starsze od podobnie wyglądających miejsc w górach wysokich. Specjaliści obserwują tu rzadkie gatunki mchów oraz analizują proces sukcesji roślinnej, czyli ,,zazieleniania” się obszarów gołoborza graniczących z lasem. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od ,,gołego boru”, czyli obszaru niezalesionego.

Gołoborza, gołoborzami, ale trasa rowerowa w dół do Huty Szklanej…- cóż to była za przyjemność! Zamknięta dla ruchu kołowego, stroma i wyasfaltowana droga pozwoliła na prawdziwe rozwinięcie naszych rowerowych skrzydeł… Wyhamowaliśmy dopiero we wsi Huta Szklana, aby sunąć dalej w kierunku Świętokrzyskiego Parku Narodowego i Kakonina.

Całą trasę towarzyszyły nam przepiękne widoki kieleckich pagórków, okraszonych wiosennym kwieciem. Delikatne obłoczki dopełniały obraz, a słońce przyjemnie grzało jeszcze blade po zimie policzki.

Kolejny klejnot w Koronie Gór Polski

W Kakoninie polecamy zajrzeć do kieleckiej chłopskiej chaty, którą pielęgnują gospodynie z lokalnego koła.

Zaraz za nią znajdziecie zaś niewielki barek, w którym można posilić się prostymi potrawami albo schłodzić złocistym napojem. Te przyjemności zostawiliśmy sobie jednak na później, aby najpierw czerwonym szlakiem dojść do Łysicy- najwyższej góry świętokrzyskiego pasma i kolejnego szczytu w naszej Koronie Gór Polski. Podejście to jest niezwykle miłe i raczej niewymagające, a miejscami można zapomnieć, że idzie się pod górę. Wejście i zejście zajęło nam około 1.5 godziny, a szlak od strony Kakonina był przyjemnie pusty. Ludzi spotkaliśmy właściwie dopiero na samym szczycie, dokąd doszli od strony Świętej Katarzyny, popularnej w okolicy miejscowości.

Karma wraca…

My z kolei wróciliśmy tą samą trasą i wyruszyliśmy w stronę Cedzyni, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Nie ujechaliśmy daleko, nim okazało się, że kawałek szkła przedziurawił dętkę jednego z rowerów… Niedzielne popołudnie, mała wieś bez ani jednego sklepu i ponad 15 kilometrów do celu…

Sytuacja nie wyglądała ciekawie, szczęśliwe z bezinteresowną pomocą pospieszył lokalny mieszkaniec, z którym objechaliśmy kilka adresów, nim udało się dostać pasującą dętkę. Jeśli kiedyś to przeczyta, niech wie, że ma u nas dług wdzięczności! To dzięki niemu udało nam się dotrzeć do Cedzyni przed zmrokiem i odpocząć przy lokalnym zalewie.

Dzień 4: Kielce

Następny dzień spędziliśmy poznając Kielce, ale to już osobna historia

DODATKOWE INFORMACJE:

  • Pociąg z Krakowa do Wolicy jedzie 1h10 min, w nowszych składach są bardzo wygodne systemy do wieszania rowerów.
  • Jeśli planujecie odwiedzić zarówno Jaskinię Raj, jak i Centrum Neandertalczyka, polecamy kupić bilet combi, dzięki czemu zaoszczędzicie kilka złotych.
  • Polecamy nocleg w Cisowej, koło Miedzanej Góry i niedaleko Oblęgorka- gospodarstwo agroturystyczne u p. Alicji. Bardzo gościnne miejsce z pysznym domowym śniadaniem.
  • Bodzentyńską zagrodę znajdziecie przy ul. 3 Maja.
  • Ciekawostki na temat przemysłowych zabytków świętokrzyskiego, i nie tylko, można poczytać TUTAJ

,,NAJ” momenty wycieczki

Tymczasem przedstawiamy nasze jak najbardziej nieobiektywne zestawienie “NAJ” tej wycieczki!

Najbardziej sielankowe miejsce

Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni

To miejsce nas absolutnie oczarowało. Rano, zaraz po otwarciu, w środku tygodnia, byliśmy w nim prawie sami. Ogromna przestrzeń, w której naprawdę można zapomnieć, że przyjechało się z innej epoki…

Największe zaskoczenie

To, ile można zobaczyć na rowerze

Jeśli zauroczy nas widok- przystajemy się nim nacieszyć. Gdy trzeba podjechać kawałek dalej, mobilizujemy siły i męczymy nasze dwukołowe śmigacze. Ciekawa witryna? Można zajrzeć. Intrygująca scena na podwórku? Subtelnie zwalniamy. Z roweru widać więcej!

Największe rozczarowanie

Bodzentyn

Ciężko stwierdzić, co jest przyczyną tego rozczarowania. Może chodziło o to, że na mapie jawił nam się jako całkiem duży ośrodek, w którym przyjemnie będzie zrobić sobie przerwę, po nadłuższym odcinku pętli świętokrzyskiej, zjeść coś dobrego i odpocząć przed ostatnim etapem do Nowej Słupii. Niestety oprócz bodzentyńskich ruin miasteczko okazało się nieciekawe, a oferta gastronomiczna odrzucała wyglądem i zapachem. Szybko przełknęliśmy coś na jakimś smutnym skwerku i czym prędzej wyjechaliśmy z miasta.

Najprzyjemniejszy odcinek rowerowy

Czerwony szlak z Występy Kolejowej do Bukowej Góry // zjazd ze Św. Krzyża

Tu zdania mamy podzielone. Czerwony szlak prowadził pięknym gęstym lasem lub wzdłuż niego, a świeża majowa zieleń dodawała energii. Czysta przyjemność. Z drugiej strony zjazd z samego Świętego Krzyża w dół do Huty Szklanej mógłby nigdy się nie kończyć… Serce Parku Świętokrzyskiego, pusta bezpieczna trasa, gładziutki asfalt i prędkość…

Najcięższy odcinek rowerowy

Podejście pod Św. Krzyż 🙂

Tak, tak- żeby zjechać (patrz wyżej), trzeba było się tam jakoś wdrapać. Podobno podjeżdżanie pod górki jest dla początkujących- my zmuszeni byliśmy podejść z rowerami (niekiedy na plecach) od strony Nowej Słupii. Ale się nasapaliśmy…

Najsmaczniejsze jedzenie

Cukiernia Cztery Pory Roku w Kielcach, ul. Sienkiewicza 10/12A

Takie cukiernie powoli znikają z map większych miast. Zamiast finezyjnych tortów i egzotycznych deserów, klasyki: phischingery, blok czekoladowy, babeczki, jabłeczniki i i domowe serniki. Do tego eleganckie wnętrza i starsze panie umawiające się na ciastko z przyjaciółkami.

Najciekawszy obiekt

Geopark Kielce- Centrum Geoedukacji w Kielcach

Ciekawy, bo zupełnie inny niż klasyczne ,,obiekty” do zwiedzania. Nowoczesny, estetyczny, o ciekawej i istotnej dla regionu tematyce. No i za darmo.

Najsmutniejszy obiekt

Podzamcze Piekoszowskie

Smutno oglądać pałac Tarłów, który powoli zamienia się w ruinę. Tam, gdzie niegdyś wydawano przyjęcia, w towarzystwie używek zabawia się lokalna młodzież. Podłogi zapadają się, odsłaniając piwnice, a ściany pomazane są graffiti. Szkoda,wielka szkoda.

Największa radość

Naprawiona dętka

15 kilometrów przed Kielcami złapaliśmy flaka. Niedzielne popołudnie w sennej wsi, ostatni bus do Kielc właśnie nas minął, a my zastanawiamy się, co dalej. Szczęśliwie pomógła nam lokalna dobra dusza (a operacja była to skomplikowana) i raptem godzinę później pedałowaliśmy w stronę Kielc. Dziękujemy!

Największy smutek

że tylko tyle świętokrzyskiego zobaczyliśmy 🙂 [edit 2018: do świętokrzyskiego wróciliśmy na kolejną rowerową wyprawę, tym razem była to wschodnia część Świętokrzyskiego!]

Z ciężkim sercem rezygnowaliśmy z kolejnych punktów, wiedząc, że nie damy rady do nich dojechać. Ostrowiec Świętokrzyski, Wąchock, Busko Zdrój… Cóż, przynajmniej jest powód, żeby wrócić w tę okolicę…

Oczywiście więcej szczegółów już niebawem w naszych wpisach. Dla zainteresowanych przedstawiamy pokrótce trasę naszej wycieczki – może ktoś się zainspiruje?

Data ostatniej aktualizacji:

Kategoria: Polska, Świętokrzyskie

6 komentarzy do “W krainie tetrapoda i czarownic, czyli Kielecczyzna na rowerze”

  1. Szacunek za chęci tworzenia takiego Bloga.
    Też trochę jeździmy po Polsce rowerem, ale nie mam takiego polotu aby jeszcze o tym pisać 😉
    Polecam Beskid Niski na rowerze. Radocyna, Nieznajowa, Wołowiec, Tylawa, Jasiel i wiele innych.

    Odpowiedz
  2. Zawsze z zainteresowaniem czytam, co o świętokrzyskiej ziemi mają do powiedzenia inni 🙂 Cieszę się, że i Was oczarowała Kielecczyzna i że tak ładnie o niej piszecie 🙂
    Co do miejsc nieodwiedzonych, to czyż nie chodzi o Ostrowiec Świętokrzyski? Jakby nie było nazwa wywodząca się od niegdysiejszej wsi Ostrów 😉

    Zachęcam do odwiedzenia jeszcze nie raz świętokrzyskich szlaków 🙂

    Odpowiedz
    • odwiedzimy z pewnością! naprawdę się zaskoczyliśmy- i to bardzo pozytywnie :). i oczywiście literówkę poprawiamy, raz-raz! dzięki!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz